sobota, 9 marca 2013

Część 13


Wróciła co sił w nogach na salę gimnastyczną. Do końca lekcji pozostało dwadzieścia minut. Nauczyciel dał znak ręką, by nie przerywali gry. Podszedł do Skyler i uniósł pytająco jedną z brwi.

-Nigdzie jej nie ma. – powiedziała krótko dziewczyna i na znak trenera dołączyła do jednej z drużyn.

-A to ciekawe. – szepnął mężczyzna, kiedy został sam przy wejściu. Podrapał się po trzydniowym zaroście.

-Grajcie dalej! Lucrecia, sędziujesz! – krzyknął do siedzącej na ławce, niećwiczącej blondynki. Dziewczyna z pretensją wskazała opatrunek na policzku. Nauczyciel zaśmiał się głośno i wyszedł z hali. Jasnowłosa z zawiedzioną miną, usiadła na wysokim stołku, ustawionym równo z siatką. Ray odbił żółto-niebieską piłkę wysoko nad głowy graczy. Nathaniel ugiął kolana i wyskoczył, odbijając ją prosto na drugą połowę boiska. Niestety ścina była tak udana, że trafiła Britney prosto w twarz. Nastolatka upadła od siły uderzenia, a wszystkie przyjaciółki zbiegły się wokół niej.

-Faul! Faul! – zaczęła wrzeszczeć Luci. Zeskoczyła z krzesła i ukucnęła obok Bri.

-Boże! Przepraszam Cię bardzo! – chłopak stanął nad poszkodowaną i zaczął nerwowo mrugać. Szatynka rozmasowała czoło i wyprostowała nos. Nastolatek podał jej rękę, a kiedy ją objęła, szarpnął mocno. Stanęła na równe nogi, jednak po chwili zakręciło jej się w głowie i straciła równowagę.

-Zaprowadź ją do pielęgniarki. – poleciła surowym głosem Skyler. Nowoprzybyła rzuciła Nathanielowi potępiające spojrzenie. Ujął ramię Bri i owinął je wokół swojej szyi.

-Grajcie! – pisnęła Luci, kiedy zeszli z boiska. Nath prowadził szatynkę najwolniej jak umiał, po chwili dziewczyna wyprostowała się i uwolniła się z objęcia. Chłopak odruchowo chciał ją złapać, bojąc się, że znowu straci równowagę.

-Już okej. Po prostu zakręciło mi się w głowie. – odparła z uśmiechem widząc jego odruch. Doszli w milczeniu do pokoju higienistki. Na drzwiach wisiała karteczka z napisem „Jestem w środku”. Pani Peel miała bardzo troskliwe podejście do uczniów. Aby oszczędzić im nerwów, zawsze wywieszała odpowiednie powiadomienie. „Jestem w stołówce”, „Szukajcie mnie w sekretariacie”, „Przykro mi, okruszki, jestem na zwolnieniu” i tym podobne. Nathan zapukał dwa razy.

-Proszę! – odezwał się radosny, damski głos. Weszli do środka. Pachniało tu sterylnością. Młoda kobieta, ubrana cała na biało od razu podeszła do nowoprzybyłych. Posadziła Britney na zielonym fotelu. Jasny pokój oświetlało ogromne okno, na ścianach wisiało mnóstwo rysunków przedstawiających koty, a na podłodze leżał kolorowy dywan. Nath usiadł na kozetce. Spojrzał na parapet, na którym dostrzegł małego kaktusa, którego dał pielęgniarce na urodziny. Uniósł kąciki ust, a turkusowe firanki zafalowały od zimnego wietrzyku, który wpadł przez uchyloną szybę. „Zapowiada się na burzę.” Pomyślał, oglądając figlarne ruchy zasłonek. Pani Dorothy Peel obejrzała dokładnie buzię Bri, następnie podała jej plastikowy kubek z wodą.

-Nosek cały, nic Ci nie będzie, złotko. – powiedziała z uśmiechem.

-Tak myślałam. – dziewczyna odwzajemniła gest. Kobieta odebrała puste naczynie i wyrzuciła je do kosza w kształcie żaby.

-Tylko unikaj gwałtownych ruchów przez jakiś czas, bo może jeszcze główka zaboleć. – pogłaskała brązowe włosy nastolatki spięte w ciasnego kucyka.

-No, zmykajcie okruszki. – higienistka puściła oczko do chłopaka i stuknęła biodrem Britney, kiedy ta wstała. Zaśmiali się subtelnie i wyszli na korytarz. Spokojnie przebierali nogami. Bri szła lekko pochylona, Nath rzucał jej co chwila ukradkowe spojrzenia. Cieszył się sam do siebie w duchu. Podziwiał jej lśniące kosmyki, błękitne oczy i tą radość, która niemal emanowała z dziewczyny. Spojrzał w dół. Ich dłonie znajdowały się parę centymetrów od siebie, kołysały się w rytm ich chodu. Nastolatka obróciła głowę i spojrzała na kolegę. Następnie na punk, w który się wpatrywał. Zachichotała i szturchnęła go delikatnie łokciem. Zamrugał nerwowo i spojrzał na nią speszony. Jednak ona miała rozpromienioną buzię i odsłaniała białe ząbki w uśmiechu. Rozprostował czoło i uniósł brwi. Poczuł przyjemne ciepło, rozpływające się w brzuchu. Oboje oblali się rumieńcem.

-Czemu wyszliście z auli? – zaskoczył ich trener, kiedy byli już przy szerokich, szklanych drzwiach na hale.

-Dostałam, byliśmy u Pani Peel. – Bri wskazała na skronie. Mężczyzna ruchem ręki kazał im wejść, sam wszedł za nimi.

-Dobra! Zaraz dzwonek! Zmykajcie do szatni! – krzyknął Pan Elvirstein i zagwizdał kilka razy gwizdkiem na rzemyku. Uczniowie poszli się przebierać. Nauczyciel nie wspomniał nikomu, że nawet dyrektorka nie wiedziała, gdzie przebywa obecnie Anastasia. Wrócił do swojego pokoju, przygotować się do następnej lekcji. Jednak w tym samym momencie coś natchnęło lokatorów domu Clio. Rozejrzeli się po sobie. Mina ich trenera zdradzała jego niepokój.

-Wie ktoś, gdzie jest Nastia? – rzucił beznamiętnie Logan. W przebieralni chłopaków wszyscy wzruszyli ramionami. Zaraz zaczęły się odezwy typu „A co? Szukasz ukochanej?” albo „A czemu się nią interesujesz?”. Jak to chłopcy, nikogo to naprawdę nie interesowało. W pomieszczeniu obok, dziewczęta patrzyły smutno na zamkniętą, nieużywaną szafkę.

Nastia była samotniczką, z nikim się nie związała, ani nie zaprzyjaźniła. Czuły się winne jej zniknięciu. Nie przyjęły jej ciepło. Jej współlokatorki, Ann, Phyllis i Margo, choć początkowo starały się być dla niej miłe, a przynajmniej Margaret, i tak nie wykazały odpowiedniej cierpliwości. Dziewczyna zawsze siedziała sama w szczelinie między łóżkiem, a komodą. Zamykała się w swoich świecie, przelewając na papier nikomu nie znane treści. Jej dziennik w grafitowej oprawie z narysowanym, sierpowatym księżycem był najbardziej tajemniczą rzeczą w całym domu. Dzwonek zadzwonił dwa razy, co oznaczało niespodziewany apel. Każdy uczeń musiał poświęcić przerwę, by wysłuchać co ma do powiedzenia Pani Mouver. Wszyscy wyszli z klas i jednym, zgodnym nurtem udali się pod aule, gdzie zwykła przemawiać. Miała na sobie plisowany kostium w kratę, strój różnił się od tego, w którym przyjaciółki widziały ją ostatnią. Roześmiały się na samo wspomnienie wałków w czerwonych włosach kobiety. Weszła po paru stopniach na scenę, na której odbywały się najróżniejsze przedstawienia i chwyciła oburącz, ustawiony wcześniej mikrofon. Odkrząknęła sowicie, a pisk i pochłoń zakwiczał w głośnikach w całej szkole. Nastolatkowie zatkali uszy, a ich twarze przybrały wyraz mówiący „Znowu to samo?”. Zebranie zostało oficjalnie rozpoczęte.

-To zajmie tylko minutkę. – rzuciła na dobry początek dyrektorka i wsunęła na nos zapasowe okulary. Ray i Logan wymienili się złośliwymi uśmieszkami.

-Chciałam tylko oznajmić, że jakiś czas temu otrzymałam podanie o przeniesienie do innego domu. – studenci rozejrzeli się po sobie z niepewnością w oczach. Zaczęły się kłótnie i krzyki. Podobna sytuacja zaistniała pierwszy raz w historii szkoły, więc wzbudziła ona niemałą fascynację. Koleżanki zaczęły plotkować, kto mógłby wnieść o coś podobnego. Koledzy, byli ciekawi czy sami mogliby się przenieść do domu, gdzie są ładniejsze dziewczyny. Cały korytarz aż huczał od pytań, echo niosło się po całym pomieszczeniu.

-Spokój! – poleciła Pani Mouver i tupnęła kilka razy niskim obcasem. Nagle wszyscy uspokoili się, wyprostowali i w skupieniu czekali na słowa wyjaśnienia. Kobieta uniosła brwi w zdziwieniu i z zadowoleniem pokiwała głową. Nie pamiętała kiedy uczniowie byli czymś tak zainteresowani.

-Podanie złożył Fred Mitchell. – zaczęła na nowo dyrektorka. Na podest wszedł średniego wzrostu chłopak o rudawych włosach. Logan i Ray ponownie wymienili zaintrygowane spojrzenia.

Fred był szesnastym mieszkańcem domu Clio. Był widoczny wyłącznie na posiłkach, po czym uciekał do domu D.A., gdzie wraz z resztą miłośników science fiction zamykał się w świecie gier. Skrót D.A. oznaczał Dryococelus Australis, który uważany jest za najrzadszego owada na świecie. Nauczyciel, wybierający nazwę temu domowi był biologiem i zarazem dobrym przyjacielem Pana Occultos’ a. Rudzielec mrugnął zaspale, a następnie odsłonił zęby i leniwie się wyprostował. Czuł się niezręcznie, będąc w centrum uwagi.

-Podał dobre powody, poparł je odpowiednią argumentacją, dlatego właśnie, nie widzę powodu, by odrzucić prośbę Pana Mitchell’ a. Również dlatego, że od razu znalazł się ochotnik na jego miejsce. Dzięki temu unikniemy niepotrzebnego zamieszania i nieprawidłowej liczby uczniów w domach. Miejsce w pokoju Freda zajmie Blais Sullivan, mieszkający do tej pory w domu D.A.. Chłopcy jedynie się wymienią, więc proszę, byście nie znosili podobnych podań do mojego biura, jeśli wcześniej nie uzgodnicie szczegółów. Dziękuję za uwagę, dziś chłopcy poprzenoszą swoje rzeczy. Możecie wracać do klas, przerwa się za moment skończy. – kobieta posłała swoim uczniom złośliwy uśmieszek, wyprostowała żakiet i z wdziękiem ociężałego słonia zeszła ze schodków i udała się do gabinetu. Nastolatkowie mruczeli coś pod nosami i rozeszli się po szkole.

-Świetnie! – zawołała z satysfakcją Skyler, kiedy w korytarzu zrobiło się luźniej. Przyjaciółki skierowały na nią zaciekawione oczy.

-Nie rozumiecie? Kiedy ten paskudny Fred będzie się wynosił, zrobi się zamieszanie. Augustus na pewno będzie pomagał nosić walizki i pudła. To nasza szansa dziewczyny! – podsumowała, niemal podskakując z emocji. Zaraz jednak przypomniała sobie pogardę Willa co do okazywania emocji publicznie, ściągnęła usta i zmarszczyła nos.

-Nie zrobiłyśmy jeszcze klucza. – powiedziała cicho Lucrecia, przypominając sobie dzielne zagranie koleżanki, o którym opowiedziała w szatni.

-Dlaczego ty jesteś taka głupia?! Przecież nie musimy mieć własnego klucza, skoro Augustusa nie będzie! – ryknęła Gotka. Blondynka odwróciła głowę, a lśniące kosmyki nakryły jej bladą twarz. Czy ona naprawdę mówi same niepotrzebne rzeczy? Przyjaciółki przytaknęły, dziś nie będą musiały czekać do zmroku, aż dozorca zaśnie. Będą miały więcej czasu i mniej nadzoru. Wszystko zapowiadało się znakomicie.
 
W salonie pachniało jak zwykle, przepysznie. Sylvia krzątała się w kuchni, ale Margaret nie było widać. Fred schodził ze schodów, grając na psp. Za nim szedł Augustus taszcząc kilka kartonów. Minęli dziewczyny w drzwiach. Już pora. Czmychnęły na piętro.

-Dziewczynki? To wy? Dziś obiad będzie troszkę później! – krzyknęła gospodyni, nie wychylając się nawet z kuchni. Nikt jej nie odpowiedział. Pokój dozorcy na szczęście był otwarty. Na biurku leżało mnóstwo listów i kilka nierozpakowanych paczek. W szafce brakowało jedynie klucza do szopy, gdzie poszczególni uczniowie trzymali na przykład rowery. Sky chwyciła srebrny, najmniejszy. Niczego innego nie ruszając, wśród hałasu i skwierczenia patelni dziewczyny zeszły do piwnicy. Zdążyła już osiąść nowa, cienka warstwa kurzu. Britney podeszła do ukrytego przycisku.

-A co z Charlesem? – wtrąciła ostrożnie Lucrecia. Jednak czarnowłosa posłała jej nienawistne spojrzenie. Blondynka zgarbiła się. Jagoda niespodziewanie położyła jej dłoń na ramieniu i mocno objęła. „Nie czas na smutki” zdawały się mówić jej oczy. Jasnowłosa chciała jeszcze dodać, że to nienajlepszy pomysł schodzić tutaj w mundurkach, ale czuła, że nie powinna się narażać. Skyler i tak wiedziała swoje. Bri wcisnęła środek słońca. Rozległ się cichutki odgłos szurania, po czym przejście na nowo się otworzyło. Specjalnie dla nich. Tym razem, z uśmiechami na twarzach, przyjaciółki weszły do tajemniczej komnaty pełnej ksiąg. Przesuwana ściana zamknęła prawie bezgłośnie. Luci zbadała wzrokiem lukę w podłodze, posłała jej nienawistne spojrzenie. Gdyby jednak ktoś zerknął na nią w tym momencie, nie zauważyłby nienawiści płynącej z jej błękitnych zwierciadeł. Zła twarz blondynki przypominała raczej zdenerwowanego chomika. Nadęte policzki i lekko zmarszczony nos, czyniły ją niezwykle uroczą, nawet gdy się gniewała. Obeszła przepaść i niemal przylgnęła do Britney, która stała już przy obróconym regale z książkami. W pomieszczeniu panowała ciemność. Świeca w żyrandolu wypaliła się doszczętnie, kolorowe ogniki nie tańczyły już na ścianach. Dziewczęta nachyliły się, by zajrzeć do środka. Bri włączyła latarkę i skierowała słaby promień do kolejnego, sekretnego pokoju. Reszta przyjaciółek doskoczyła do nich z zafascynowaniem na ustach.

-Poświeć tutaj. – powiedziała dyskretnie jasnowłosa, trzymając się kurczowo szarej spódniczki współlokatorki. Brit posłała jej szeroki uśmiech i skierowała światło kolejno, w każdy obszar komnaty.

Była to bardzo szeroka sala. Po środku stała lekko pęknięta kolumna z siedmioma, niewielkimi wnękami, układającymi się w kształt kwiatu. Mury zbudowane były z ciężkich, beżowych bloków, ściśle do siebie przylegających. Po dwóch stronach kolumny stały po trzy rzeźby, przedstawiające potężnych ludzi z głowami zwierząt lub dziwnymi nakryciami głowy. Każda figura trzymała w ugiętej ręce kamienną laskę, a w drugiej, spuszczonej wzdłuż nóg, przedmiot przypominający literę „T” z rączką. Posągi były wyraźnie naruszone przez czas, jednak bez większego problemu można wyło dostrzec wyrzeźbione szczegóły. Najbardziej rzucały się w oczy kryształy, zawieszone na ich szyjach. Miały różne kolory, ale wszystkie były w najciemniejszym odcieniu. Błyszczące i odbijające światło latarki. Nastolatki wyprostowały się i przeszły przez próg. Pokój był pusty, nie licząc postaci z kamienia i kolumny. Ściany nie były niczym zastawione, komnata różniła się od poprzedniej, nie tylko wyglądem, ale i klimatem. W pomieszczeniu z półkami na książki w każdym rogu, czuło się atmosferę zbliżoną do biblioteki, choć trochę im znaną. Obecnie stały jak sparaliżowane w pomieszczeniu z przed wieków. Zimnym, zakurzonym, bez jakiegokolwiek znanego im przedmiotu.

-Co to za figury? – jęknęła Lucrecia. Żadna z przyjaciółek nie zdobyła się na odpowiedź. Zaczęły krążyć zafascynowane, przyglądając się rzeźbom.

-To na pewno Thoth. – wydukała Jagoda, stając przed ogromnym posągiem mężczyzny z głową ibisa, ptaka o długim, cienkim dziobie. „Na pewno.” Powtórzyła nieco ciszej wpatrując się w jego puste oczy.

-Egipscy bogowie. – powiedziała Britney głosem odkrywcy. Skyler przepchnęła się przez przyjaciółki i ustawiła obok rudowłosej. Hipiska uśmiechnęła się szeroko, pokazując, że jest ewidentnie przekonana o swojej racji. Skyler rzuciła Thothowi lodowate spojrzenie, jakby chciała pokazać, że się nie boi. Niczego się nie boi.

-Rozpoznasz innych? – rzuciła beznamiętnie, nie spuszczając wzroku z boga o ptasiej twarzy. Jagoda przeszła odrobinę w lewo. Przyglądała się szarej kobiecie, trzymającej łuk i strzały. Na jej czoło nachodziła masywna korona z wizerunkiem węża na środku. „Nie.” Szepnęła sama do siebie, zrobiła kolejny krok. Dobrze zbudowany, kamienny mężczyzna z głową szakala. Szkarłatny diament zabłysł nagle i odbił się w jej okularach. Cofnęła się, oślepiona czerwienią. Zamrugała kilka razy. Szakal.

-Seth. – rzekła po chwili. Lucrecia chciała zaklaskać z podekscytowania, jednak Sky zdążyła ją powstrzymać jednym, surowym spojrzeniem. Jagoda nie zatrzymywała się, oglądała właśnie postać po prawej stronie kolumny. Bóg z głową barana z o zakrzywionych rogach, trzymający w prostej dłoni ten sam symbol, przypominający krzyż.

-Nie jestem pewna. – pomyślała na głos piegowata dziewczyna. Poprawiła szkła na nosie. Pokręciła czupryną ze zrezygnowaniem. Przeszła dalej.

6 komentarzy:

  1. Suuuupppeerr....!!!!
    Hej! Miałaś wstawić zdjęcie grupowe postaci! Gdzie one jest? Hę?!
    ..
    ..
    No cóż.. poczekam...
    książka zaje*****!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu jest mój Blais!!! Ale zaciesz :] Książka super. Zapraszam również do mnie siostrzyczko ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czytam regularnie ;) tak, jest Blais i obiecuję, że będzie z nim ciekawie :D i dziękujęęęę <3

      Usuń
  3. Ejjjj to jest fajneeeee :-D pisz dalej!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Strasznie długie..ale za to jakie fajne ;]
    obserwuję i liczę na to samo zapraszam do mnie http://vivipozytywniezakrecona.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. również obserwuje :) i bardzo dziękuję za miłe słowa i za czytanie <3

      Usuń