Wróciła
co sił w nogach na salę gimnastyczną. Do końca lekcji pozostało dwadzieścia
minut. Nauczyciel dał znak ręką, by nie przerywali gry. Podszedł do Skyler i
uniósł pytająco jedną z brwi.
-Nigdzie
jej nie ma. – powiedziała krótko dziewczyna i na znak trenera dołączyła do
jednej z drużyn.
-A to
ciekawe. – szepnął mężczyzna, kiedy został sam przy wejściu. Podrapał się po
trzydniowym zaroście.
-Grajcie
dalej! Lucrecia, sędziujesz! – krzyknął do siedzącej na ławce, niećwiczącej
blondynki. Dziewczyna z pretensją wskazała opatrunek na policzku. Nauczyciel
zaśmiał się głośno i wyszedł z hali. Jasnowłosa z zawiedzioną miną, usiadła na
wysokim stołku, ustawionym równo z siatką. Ray odbił żółto-niebieską piłkę
wysoko nad głowy graczy. Nathaniel ugiął kolana i wyskoczył, odbijając ją
prosto na drugą połowę boiska. Niestety ścina była tak udana, że trafiła
Britney prosto w twarz. Nastolatka upadła od siły uderzenia, a wszystkie
przyjaciółki zbiegły się wokół niej.
-Faul!
Faul! – zaczęła wrzeszczeć Luci. Zeskoczyła z krzesła i ukucnęła obok Bri.
-Boże!
Przepraszam Cię bardzo! – chłopak stanął nad poszkodowaną i zaczął nerwowo
mrugać. Szatynka rozmasowała czoło i wyprostowała nos. Nastolatek podał jej
rękę, a kiedy ją objęła, szarpnął mocno. Stanęła na równe nogi, jednak po
chwili zakręciło jej się w głowie i straciła równowagę.
-Zaprowadź
ją do pielęgniarki. – poleciła surowym głosem Skyler. Nowoprzybyła rzuciła
Nathanielowi potępiające spojrzenie. Ujął ramię Bri i owinął je wokół swojej
szyi.
-Grajcie!
– pisnęła Luci, kiedy zeszli z boiska. Nath prowadził szatynkę najwolniej jak
umiał, po chwili dziewczyna wyprostowała się i uwolniła się z objęcia. Chłopak
odruchowo chciał ją złapać, bojąc się, że znowu straci równowagę.
-Już
okej. Po prostu zakręciło mi się w głowie. – odparła z uśmiechem widząc jego
odruch. Doszli w milczeniu do pokoju higienistki. Na drzwiach wisiała karteczka
z napisem „Jestem w środku”. Pani Peel miała bardzo troskliwe podejście do
uczniów. Aby oszczędzić im nerwów, zawsze wywieszała odpowiednie powiadomienie.
„Jestem w stołówce”, „Szukajcie mnie w sekretariacie”, „Przykro mi, okruszki,
jestem na zwolnieniu” i tym podobne. Nathan zapukał dwa razy.
-Proszę!
– odezwał się radosny, damski głos. Weszli do środka. Pachniało tu
sterylnością. Młoda kobieta, ubrana cała na biało od razu podeszła do
nowoprzybyłych. Posadziła Britney na zielonym fotelu. Jasny pokój oświetlało
ogromne okno, na ścianach wisiało mnóstwo rysunków przedstawiających koty, a na
podłodze leżał kolorowy dywan. Nath usiadł na kozetce. Spojrzał na parapet, na
którym dostrzegł małego kaktusa, którego dał pielęgniarce na urodziny. Uniósł
kąciki ust, a turkusowe firanki zafalowały od zimnego wietrzyku, który wpadł
przez uchyloną szybę. „Zapowiada się na burzę.” Pomyślał, oglądając figlarne ruchy
zasłonek. Pani Dorothy Peel obejrzała dokładnie buzię Bri, następnie podała jej
plastikowy kubek z wodą.
-Nosek
cały, nic Ci nie będzie, złotko. – powiedziała z uśmiechem.
-Tak
myślałam. – dziewczyna odwzajemniła gest. Kobieta odebrała puste naczynie i
wyrzuciła je do kosza w kształcie żaby.
-Tylko
unikaj gwałtownych ruchów przez jakiś czas, bo może jeszcze główka zaboleć. –
pogłaskała brązowe włosy nastolatki spięte w ciasnego kucyka.
-No,
zmykajcie okruszki. – higienistka puściła oczko do chłopaka i stuknęła biodrem
Britney, kiedy ta wstała. Zaśmiali się subtelnie i wyszli na korytarz. Spokojnie
przebierali nogami. Bri szła lekko pochylona, Nath rzucał jej co chwila
ukradkowe spojrzenia. Cieszył się sam do siebie w duchu. Podziwiał jej lśniące
kosmyki, błękitne oczy i tą radość, która niemal emanowała z dziewczyny.
Spojrzał w dół. Ich dłonie znajdowały się parę centymetrów od siebie, kołysały
się w rytm ich chodu. Nastolatka obróciła głowę i spojrzała na kolegę.
Następnie na punk, w który się wpatrywał. Zachichotała i szturchnęła go
delikatnie łokciem. Zamrugał nerwowo i spojrzał na nią speszony. Jednak ona
miała rozpromienioną buzię i odsłaniała białe ząbki w uśmiechu. Rozprostował
czoło i uniósł brwi. Poczuł przyjemne ciepło, rozpływające się w brzuchu. Oboje
oblali się rumieńcem.
-Czemu
wyszliście z auli? – zaskoczył ich trener, kiedy byli już przy szerokich,
szklanych drzwiach na hale.
-Dostałam,
byliśmy u Pani Peel. – Bri wskazała na skronie. Mężczyzna ruchem ręki kazał im
wejść, sam wszedł za nimi.
-Dobra!
Zaraz dzwonek! Zmykajcie do szatni! – krzyknął Pan Elvirstein i zagwizdał kilka
razy gwizdkiem na rzemyku. Uczniowie poszli się przebierać. Nauczyciel nie
wspomniał nikomu, że nawet dyrektorka nie wiedziała, gdzie przebywa obecnie
Anastasia. Wrócił do swojego pokoju, przygotować się do następnej lekcji.
Jednak w tym samym momencie coś natchnęło lokatorów domu Clio. Rozejrzeli się
po sobie. Mina ich trenera zdradzała jego niepokój.
-Wie
ktoś, gdzie jest Nastia? – rzucił beznamiętnie Logan. W przebieralni chłopaków
wszyscy wzruszyli ramionami. Zaraz zaczęły się odezwy typu „A co? Szukasz
ukochanej?” albo „A czemu się nią interesujesz?”. Jak to chłopcy, nikogo to
naprawdę nie interesowało. W pomieszczeniu obok, dziewczęta patrzyły smutno na
zamkniętą, nieużywaną szafkę.
Nastia
była samotniczką, z nikim się nie związała, ani nie zaprzyjaźniła. Czuły się
winne jej zniknięciu. Nie przyjęły jej ciepło. Jej współlokatorki, Ann, Phyllis
i Margo, choć początkowo starały się być dla niej miłe, a przynajmniej
Margaret, i tak nie wykazały odpowiedniej cierpliwości. Dziewczyna zawsze
siedziała sama w szczelinie między łóżkiem, a komodą. Zamykała się w swoich
świecie, przelewając na papier nikomu nie znane treści. Jej dziennik w
grafitowej oprawie z narysowanym, sierpowatym księżycem był najbardziej tajemniczą
rzeczą w całym domu. Dzwonek zadzwonił dwa razy, co oznaczało niespodziewany
apel. Każdy uczeń musiał poświęcić przerwę, by wysłuchać co ma do powiedzenia
Pani Mouver. Wszyscy wyszli z klas i jednym, zgodnym nurtem udali się pod aule,
gdzie zwykła przemawiać. Miała na sobie plisowany kostium w kratę, strój różnił
się od tego, w którym przyjaciółki widziały ją ostatnią. Roześmiały się na samo
wspomnienie wałków w czerwonych włosach kobiety. Weszła po paru stopniach na
scenę, na której odbywały się najróżniejsze przedstawienia i chwyciła oburącz,
ustawiony wcześniej mikrofon. Odkrząknęła sowicie, a pisk i pochłoń zakwiczał w
głośnikach w całej szkole. Nastolatkowie zatkali uszy, a ich twarze przybrały
wyraz mówiący „Znowu to samo?”. Zebranie zostało oficjalnie rozpoczęte.
-To
zajmie tylko minutkę. – rzuciła na dobry początek dyrektorka i wsunęła na nos
zapasowe okulary. Ray i Logan wymienili się złośliwymi uśmieszkami.
-Chciałam
tylko oznajmić, że jakiś czas temu otrzymałam podanie o przeniesienie do innego
domu. – studenci rozejrzeli się po sobie z niepewnością w oczach. Zaczęły się
kłótnie i krzyki. Podobna sytuacja zaistniała pierwszy raz w historii szkoły,
więc wzbudziła ona niemałą fascynację. Koleżanki zaczęły plotkować, kto mógłby
wnieść o coś podobnego. Koledzy, byli ciekawi czy sami mogliby się przenieść do
domu, gdzie są ładniejsze dziewczyny. Cały korytarz aż huczał od pytań, echo
niosło się po całym pomieszczeniu.
-Spokój!
– poleciła Pani Mouver i tupnęła kilka razy niskim obcasem. Nagle wszyscy
uspokoili się, wyprostowali i w skupieniu czekali na słowa wyjaśnienia. Kobieta
uniosła brwi w zdziwieniu i z zadowoleniem pokiwała głową. Nie pamiętała kiedy
uczniowie byli czymś tak zainteresowani.
-Podanie
złożył Fred Mitchell. – zaczęła na nowo dyrektorka. Na podest wszedł średniego
wzrostu chłopak o rudawych włosach. Logan i Ray ponownie wymienili
zaintrygowane spojrzenia.
Fred był
szesnastym mieszkańcem domu Clio. Był widoczny wyłącznie na posiłkach, po czym
uciekał do domu D.A., gdzie wraz z resztą miłośników science fiction zamykał
się w świecie gier. Skrót D.A. oznaczał Dryococelus Australis,
który uważany jest za najrzadszego owada na świecie. Nauczyciel, wybierający
nazwę temu domowi był biologiem i zarazem dobrym przyjacielem Pana Occultos’ a.
Rudzielec mrugnął zaspale, a następnie odsłonił zęby i leniwie się wyprostował.
Czuł się niezręcznie, będąc w centrum uwagi.
-Podał dobre powody, poparł je odpowiednią argumentacją, dlatego
właśnie, nie widzę powodu, by odrzucić prośbę Pana Mitchell’ a. Również
dlatego, że od razu znalazł się ochotnik na jego miejsce. Dzięki temu unikniemy
niepotrzebnego zamieszania i nieprawidłowej liczby uczniów w domach. Miejsce w
pokoju Freda zajmie Blais Sullivan, mieszkający do tej pory w domu D.A..
Chłopcy jedynie się wymienią, więc proszę, byście nie znosili podobnych podań
do mojego biura, jeśli wcześniej nie uzgodnicie szczegółów. Dziękuję za uwagę,
dziś chłopcy poprzenoszą swoje rzeczy. Możecie wracać do klas, przerwa się za
moment skończy. – kobieta posłała swoim uczniom złośliwy uśmieszek,
wyprostowała żakiet i z wdziękiem ociężałego słonia zeszła ze schodków i udała
się do gabinetu. Nastolatkowie mruczeli coś pod nosami i rozeszli się po
szkole.
-Świetnie! – zawołała z satysfakcją Skyler, kiedy w korytarzu zrobiło
się luźniej. Przyjaciółki skierowały na nią zaciekawione oczy.
-Nie rozumiecie? Kiedy ten paskudny Fred będzie się wynosił, zrobi się
zamieszanie. Augustus na pewno będzie pomagał nosić walizki i pudła. To nasza
szansa dziewczyny! – podsumowała, niemal podskakując z emocji. Zaraz jednak
przypomniała sobie pogardę Willa co do okazywania emocji publicznie, ściągnęła
usta i zmarszczyła nos.
-Nie zrobiłyśmy jeszcze klucza. – powiedziała cicho Lucrecia, przypominając
sobie dzielne zagranie koleżanki, o którym opowiedziała w szatni.
-Dlaczego ty jesteś taka głupia?! Przecież nie musimy mieć własnego
klucza, skoro Augustusa nie będzie! – ryknęła Gotka. Blondynka odwróciła głowę,
a lśniące kosmyki nakryły jej bladą twarz. Czy ona naprawdę mówi same
niepotrzebne rzeczy? Przyjaciółki przytaknęły, dziś nie będą musiały czekać do
zmroku, aż dozorca zaśnie. Będą miały więcej czasu i mniej nadzoru. Wszystko
zapowiadało się znakomicie.
W
salonie pachniało jak zwykle, przepysznie. Sylvia krzątała się w kuchni, ale
Margaret nie było widać. Fred schodził ze schodów, grając na psp. Za nim szedł
Augustus taszcząc kilka kartonów. Minęli dziewczyny w drzwiach. Już pora.
Czmychnęły na piętro.
-Dziewczynki?
To wy? Dziś obiad będzie troszkę później! – krzyknęła gospodyni, nie wychylając
się nawet z kuchni. Nikt jej nie odpowiedział. Pokój dozorcy na szczęście był
otwarty. Na biurku leżało mnóstwo listów i kilka nierozpakowanych paczek. W szafce
brakowało jedynie klucza do szopy, gdzie poszczególni uczniowie trzymali na
przykład rowery. Sky chwyciła srebrny, najmniejszy. Niczego innego nie
ruszając, wśród hałasu i skwierczenia patelni dziewczyny zeszły do piwnicy.
Zdążyła już osiąść nowa, cienka warstwa kurzu. Britney podeszła do ukrytego
przycisku.
-A co z
Charlesem? – wtrąciła ostrożnie Lucrecia. Jednak czarnowłosa posłała jej
nienawistne spojrzenie. Blondynka zgarbiła się. Jagoda niespodziewanie położyła
jej dłoń na ramieniu i mocno objęła. „Nie czas na smutki” zdawały się mówić jej
oczy. Jasnowłosa chciała jeszcze dodać, że to nienajlepszy pomysł schodzić
tutaj w mundurkach, ale czuła, że nie powinna się narażać. Skyler i tak
wiedziała swoje. Bri wcisnęła środek słońca. Rozległ się cichutki odgłos
szurania, po czym przejście na nowo się otworzyło. Specjalnie dla nich. Tym
razem, z uśmiechami na twarzach, przyjaciółki weszły do tajemniczej komnaty
pełnej ksiąg. Przesuwana ściana zamknęła prawie bezgłośnie. Luci zbadała
wzrokiem lukę w podłodze, posłała jej nienawistne spojrzenie. Gdyby jednak ktoś
zerknął na nią w tym momencie, nie zauważyłby nienawiści płynącej z jej
błękitnych zwierciadeł. Zła twarz blondynki przypominała raczej zdenerwowanego
chomika. Nadęte policzki i lekko zmarszczony nos, czyniły ją niezwykle uroczą,
nawet gdy się gniewała. Obeszła przepaść i niemal przylgnęła do Britney, która
stała już przy obróconym regale z książkami. W pomieszczeniu panowała ciemność.
Świeca w żyrandolu wypaliła się doszczętnie, kolorowe ogniki nie tańczyły już
na ścianach. Dziewczęta nachyliły się, by zajrzeć do środka. Bri włączyła
latarkę i skierowała słaby promień do kolejnego, sekretnego pokoju. Reszta
przyjaciółek doskoczyła do nich z zafascynowaniem na ustach.
-Poświeć
tutaj. – powiedziała dyskretnie jasnowłosa, trzymając się kurczowo szarej
spódniczki współlokatorki. Brit posłała jej szeroki uśmiech i skierowała
światło kolejno, w każdy obszar komnaty.
Była to
bardzo szeroka sala. Po środku stała lekko pęknięta kolumna z siedmioma,
niewielkimi wnękami, układającymi się w kształt kwiatu. Mury zbudowane były z
ciężkich, beżowych bloków, ściśle do siebie przylegających. Po dwóch stronach
kolumny stały po trzy rzeźby, przedstawiające potężnych ludzi z głowami
zwierząt lub dziwnymi nakryciami głowy. Każda figura trzymała w ugiętej ręce
kamienną laskę, a w drugiej, spuszczonej wzdłuż nóg, przedmiot przypominający
literę „T” z rączką. Posągi były wyraźnie naruszone przez czas, jednak bez
większego problemu można wyło dostrzec wyrzeźbione szczegóły. Najbardziej
rzucały się w oczy kryształy, zawieszone na ich szyjach. Miały różne kolory,
ale wszystkie były w najciemniejszym odcieniu. Błyszczące i odbijające światło
latarki. Nastolatki wyprostowały się i przeszły przez próg. Pokój był pusty,
nie licząc postaci z kamienia i kolumny. Ściany nie były niczym zastawione,
komnata różniła się od poprzedniej, nie tylko wyglądem, ale i klimatem. W
pomieszczeniu z półkami na książki w każdym rogu, czuło się atmosferę zbliżoną
do biblioteki, choć trochę im znaną. Obecnie stały jak sparaliżowane w pomieszczeniu
z przed wieków. Zimnym, zakurzonym, bez jakiegokolwiek znanego im przedmiotu.
-Co to
za figury? – jęknęła Lucrecia. Żadna z przyjaciółek nie zdobyła się na
odpowiedź. Zaczęły krążyć zafascynowane, przyglądając się rzeźbom.
-To na
pewno Thoth. – wydukała Jagoda, stając przed ogromnym posągiem mężczyzny z
głową ibisa, ptaka o długim, cienkim dziobie. „Na pewno.” Powtórzyła nieco
ciszej wpatrując się w jego puste oczy.
-Egipscy
bogowie. – powiedziała Britney głosem odkrywcy. Skyler przepchnęła się przez
przyjaciółki i ustawiła obok rudowłosej. Hipiska uśmiechnęła się szeroko,
pokazując, że jest ewidentnie przekonana o swojej racji. Skyler rzuciła
Thothowi lodowate spojrzenie, jakby chciała pokazać, że się nie boi. Niczego
się nie boi.
-Rozpoznasz
innych? – rzuciła beznamiętnie, nie spuszczając wzroku z boga o ptasiej twarzy.
Jagoda przeszła odrobinę w lewo. Przyglądała się szarej kobiecie, trzymającej
łuk i strzały. Na jej czoło nachodziła masywna korona z wizerunkiem węża na
środku. „Nie.” Szepnęła sama do siebie, zrobiła kolejny krok. Dobrze zbudowany,
kamienny mężczyzna z głową szakala. Szkarłatny diament zabłysł nagle i odbił
się w jej okularach. Cofnęła się, oślepiona czerwienią. Zamrugała kilka razy. Szakal.
-Seth. –
rzekła po chwili. Lucrecia chciała zaklaskać z podekscytowania, jednak Sky
zdążyła ją powstrzymać jednym, surowym spojrzeniem. Jagoda nie zatrzymywała
się, oglądała właśnie postać po prawej stronie kolumny. Bóg z głową barana z o
zakrzywionych rogach, trzymający w prostej dłoni ten sam symbol, przypominający
krzyż.
-Nie
jestem pewna. – pomyślała na głos piegowata dziewczyna. Poprawiła szkła na
nosie. Pokręciła czupryną ze zrezygnowaniem. Przeszła dalej.
Suuuupppeerr....!!!!
OdpowiedzUsuńHej! Miałaś wstawić zdjęcie grupowe postaci! Gdzie one jest? Hę?!
..
..
No cóż.. poczekam...
książka zaje*****!!!
W końcu jest mój Blais!!! Ale zaciesz :] Książka super. Zapraszam również do mnie siostrzyczko ;)
OdpowiedzUsuńczytam regularnie ;) tak, jest Blais i obiecuję, że będzie z nim ciekawie :D i dziękujęęęę <3
UsuńEjjjj to jest fajneeeee :-D pisz dalej!!!!!
OdpowiedzUsuńStrasznie długie..ale za to jakie fajne ;]
OdpowiedzUsuńobserwuję i liczę na to samo zapraszam do mnie http://vivipozytywniezakrecona.blogspot.com/
również obserwuje :) i bardzo dziękuję za miłe słowa i za czytanie <3
Usuń