niedziela, 28 kwietnia 2013

Część 20


ROZDZIAŁ X

 

             Skyler była w innym świecie. Przyjaciółki zniknęły, była zupełnie sama, a przynajmniej tak się jej wydawało. Stała po środku swojego pokoju w internacie, był jednak spowity mgłą. Wszystko się delikatnie trzęsło. Czuła się, jakby była w śnie. Zrobiła krok do przodu i ujrzała niewyraźne sylwetki współlokatorek. Były to jednak wyłącznie cienie. Machnęła ręką, ale przeniknęła przez kłąb mgły. Zakręcił się wokół niej, jakby próbował ją udusić. Zaczęła się wyrywać, ale szary dym był wszędzie. Kształtował się i układał w kontur postaci. Dziewczyna cofnęła się. Tuż przed nią pojawił się niewyraźny mężczyzna. Miał szarą skórę i wibrował, jak wszystko w pomieszczeniu. Dziewczyna wstrzymała oddech. Jegomość popatrzył na nią spokojnymi oczami. Uśmiechnął się subtelnie. Przysunął się do niej i przejechał wierzchem dłoni po jej policzku. Poczuła jedynie chłód. Nie odważyła się nawet mrugnąć.

-Wiedziałem, że ktoś je znajdzie. – odezwał się grubym, męskim głosem. Odszedł odrobinę i zaczął krążyć po pokoju, nucąc pewną melodię.

-Nazywam się George Occultos. – dodał melodyjnym basem, kłaniając się w pas. Nastolatka rozchyliła usta, czarne oczy zaświeciły nowym blaskiem.

-Jest Pan założycielem naszego internatu! – wykrzyknęła z nową mocą. Mężczyzna uśmiechnął się serdecznie i ukłonił się jeszcze raz. Sky chciała jeszcze coś powiedzieć, ale zaczęła się jąkać. Duch okrążył ją kilka razy, w końcu zatrzymał się naprzeciwko niej i dotknął diamentu, ozdabiającego jej dekolt. Dziewczyna odruchowo zasłoniła go ręką. Rozbrzmiał głośny, męski śmiech. Pan Occultos spróbował poczochrać jej krótkie włosy. Jego dłoń rozmyła się niczym dym nad jej głową.

-No tak… – westchnął po sekundzie. Jego twarz przybrała smutny wyraz, jakby zdał sobie sprawę z czegoś, o czym od dawna próbuje zapomnieć. Spojrzała na niego ze współczuciem. Nie rozumiała co dzieje się wokół niej, ale postanowiła zdobyć się na odwagę. Przypomniała sobie swoją przygodę, korytarze, piwnicę i chwałę, którą zyska.

-Skoro jest Pan założycielem tego internatu, na pewno wie Pan o tajnym przejściu w piwnicy domu Clio. – powiedziała stanowczo, robiąc krok do przodu. Mężczyzna na nowo uniósł kąciki ust.

-Ach taaak… - odpowiedział, przeciągając słowa z przyjemnością, jak gdyby rzekła coś, czego oczekiwał od stuleci. Podrapał się po brodzie.

-Złoty skarabeusz. – dodał, podsumowując. Uniósł rękę i zakręcił palcem w powietrzu.

-Skarabeusz?

-Widzę, że jeszcze do tego nie doszłaś, rozumiem.

-O czym Pan mówi? – przerwała mu nagle. Zaśmiał się serdecznie.

-O powodzie tego wszystkiego. Sensie, moja droga. – złączył dłonie na brzuchu.

-Właśnie to jest w ostatniej sali? – mężczyzna kiwną głową. Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej.

-Powiedz mi proszę, o co chodzi z kryształami. – zdjęła rękę z klatki piersiowej, odsłaniając diament, czarny jak jej oczy.

-Mają Wam pomóc, moja droga. Niezwykle trudne było ich zdobycie. Nawet sobie nie wyobrażasz jakie cuda skrywa Egipt. – dokończył z miną smakosza, który właśnie smakował najlepszego wina.

-To nie możliwe, żeby miały moce. – rzekła bez zastanowienia, ignorując rozmarzenie założyciela. O nie, Skyler nie była naiwna. Patrzyła na świat bardzo trzeźwo. Zapomniała, gdzie się znajduje, że rozmawia z duchem. Ważne było to, że kryształy na pewno nie są „magiczne”.

-Naprawdę? – odparł mężczyzna, wymownie wskazując siebie samego.

-Wiele rzeczy pozornie nie jest możliwych, moja droga. Jednak to nie są zwykłe świecidełka, a symbol władzy samych Bogów. – uśmiechnął się wzniośle. Dziewczyna delikatnie kiwnęła głową, na znak, że rozumie.

-Póki nikt się nie dowie o wielkiej potędze, którą skrywa ta tajemnica, jesteś bezpieczna. – powiedział, podchodząc do niej i kładąc mgliste ręce na ramionach. Nagle poczuła ucisk jego grubych palców. Spojrzała na niego czarnymi oczami i zadrżała. Zjawa trzymała ją w mocnym uścisku i wciąż zaciskał dłonie. Doskonale czuła jego dotyk, był niemal brutalny, albo ostrzegawczy. Zmarszczył brwi i rozchylił wargi. Jego bas rozbrzmiał groźnie w uszach Francuzki.

-Póki nikt się nie dowie, jesteś bezpieczna. Nie ufaj obcym. A w szczególności Will…

Zamrugała szybko. Mrok wypełniający jej oczy rozpłynął się. Znów były jasne i bursztynowe. Rozejrzała się niepewnie. Zaczęła się szarpać, wciąż widząc ciemność. Po chwili jednak ustąpiła światłu. Rozpoznała twarze przyjaciółek. Rudą, piegowatą Jagodę, jasnowłosą Luci i Britney w kucyku. Odetchnęła z ulgą. Widziała je bardzo wyraźnie. Nie były to tylko kontury i zarysy, czuła ich ciepłe oddechy. Uśmiechnęła się. Bri stała naprzeciwko niej i trzymała w pięści złoty łańcuszek, na którego końcu huśtał się czarny diament. Była świadoma tego, co się stało. Nawet za dobrze. Usiadła na podłodze i spróbowała uspokoić oddech. Jaga przez cały czas trzymała ją za nadgarstek, a Lucrecia amortyzowała tyły, na wypadek upadku. Skyler zaśmiała się z jej koślawych ruchów. Ale po raz pierwszy od bardzo dawna nie była to drwina, Luci odwzajemniła uśmiech.

Opowiedziała w najmniejszych szczegółach, co widziała. Choć sama w to do końca nie wierzyła. Nie pominęła takich detali jak nazwisko upiora, swój strach i współczucie. Nie zapomniała też o przestrodze.

-Mamy uważać na Willa? – skomentowała zdziwiona Britney. Sky wzruszyła ramionami.

-Zdanie było jakby urwane. Nie jestem pewna.

-Mnie to nie dziwi. – skwitowała Jaga, kręcąc karcąco głową.

-Ja mu nie ufałam od początku. – dodała po chwili namysłu. Lucrecia pisnęła. Nie była w stanie nikogo osądzać, ale chciała zaznaczyć swoją obecność.

-Jak to możliwe, że najpierw cię przenikał, a potem cię złapał za ramiona? – dopytywała Brit. Wykonała typowy ruch palcami przy słowie „przenikał”.

-Wiele rzeczy pozornie jest niemożliwych. – Skyler wyprostowała się nagle, gdy uświadomiła sobie, że przywołała słowa Pana Occultos ‘ a. Bri wystarczyła taka odpowiedź.

-Bałyśmy się, że coś ci się stało, Sky. – wtrąciła cienkim głosem Luci.

-Całe oczy miałaś czarne, nawet białka. Chodziłaś po pokoju jak obłąkana, cofając się, podchodząc. Ręce ci drżały i mocno ściskałaś kamień. Zdjęłyśmy go dopiero, jak go puściłaś. Bałyśmy się, ja się bałam. – jej błękitne zwierciadła zaszły mgłą. I stało się coś jeszcze bardziej magicznego, niż kryształy, niż nawiedzenie Gotki, niż tajemne korytarze pod domem.

Skyler de Luvre podniosła się, podeszła do Luci i objęła ją. Był to najbardziej przyjacielski uścisk na jaki było ją stać. Wyrażał wszystko, co właśnie czuła. Wdzięczność, radość, przeprosiny. Lucrecia położyła maleńkie, blade dłonie na plecach koleżanki. Nie wytrzymała natłoku wrażeń, po jej rumianych policzkach ściekały strumienie łez. Nie były to jednak łzy strachu, a szczęścia. Jaga i Bri wymieniły się bystrymi spojrzeniami i wspólnie rzuciły się na towarzyszki. Wszystkie wylądowały na materacu, śmiejąc się i płacząc jednocześnie. To był długi dzień. Ale czy ktoś powiedział, że dobiegł końca?

 
Rozległ się dźwięk pukania. Drzwi uchyliły się i stanął w nich Charles. Był wyraźnie zły, jego czarujący wyraz twarzy i uwodzicielskie oczy zniknęły. Wszedł szybko do środka i zatrzasnął za sobą drzwi. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i rytmicznie zaczął tupać nogą.

-Mówcie, byłyście tam beze mnie, prawda? – nie brzmiało to jak pytanie. Oczekiwał jedynie potwierdzenia. Skyler podniosła się z materaca, minął czas na okazywanie słabości i ludzkich odruchów. Stanęła naprzeciwko niego i uśmiechnęła się złośliwie. Oparła dłoń na biodrze i odgarnęła kruczoczarne kosmyki z czoła.

-Zgada się. – syknęła z premedytacją. Chłopak zacisnął pięści, jednak po chwili rozluźnił ucisk. –Myślałem…

-Źle myślałeś. – przerwała my szybko Gotka. Charlie nie był już zły, w jego brązowe tęczówki zrobiły się ciemniejsze.

-Tak, źle myślałem. Bo nie przypuszczałem, że wszystkie jesteście tak zimne jak ona. – zwrócił się do reszty dziewczyn i wymownie wskazał na Sky. Bri obruszyła się. jeśli chodzi o charakter, nikt jej nie będzie porównywał do Skyler. Jaga pokiwała głową z rezygnacją. Luci pisnęła dyskretnie. O nie. Na pewno nie były takie jak ona.

-Nadarzyła się niepowtarzalna okazja, musiałyśmy działać szybko. – powiedziała Bri niemal z pretensją w głosie.

-To chociaż mnie wprowadźcie w temat. – zakomunikował Charles i rozsiadł się wygodnie w obrotowym fotelu pod oknem.

-Pomogłem wam, jesteście mi to winne. – dodał z satysfakcją. Sky prychnęła. Podeszła do swojego łóżka, chwyciła spod pościeli piżamę i zamknęła się w łazience. Nie miała ochoty słuchać, jak dziewczyny dzielą się jej przygodą z tym durniem.

-Wow – wyrzucił w końcu Charlie.

-Widziałem zapadnię w podłodze, ruchome regały, i ten nieziemski żyrandol. Myślałem, że to już było coś. Ale te posągi bogów? Wow.

-I te kryształy – dokończyła jaga, wyciągając kamień spod ubrania.

-Niesamowite. – podsumował chłopak.

-Powinniśmy chyba zabrać resztę – rzekła Britney.

-i musimy się dowiedzieć, jakie moce ma ta reszta. – wtrąciła Lucrecia cichutkim głosem.

-To na co czekamy? – rzucił raźnie Charles. Wstał w obrotowego fotela i żwawym krokiem pomaszerował w kierunku drzwi. Otworzył je z rozmachem i ukłonił się lekko, wskazując zamaszystym ruchem ręki korytarz. Luci zaśmiała się uroczo. Nagle drzwi do łazienki otworzyły się. Do pokoju wlała się chmura pary.

-Nie ma mowy. – warknęła Skyler. Była przebrana i miała turban z ręcznika na głowie.

-Ani mi się waż. – dodała, machając mu palcem przed twarzą. Uśmiechnął się uwodzicielsko i cmoknął ją niespodziewanie w czoło. Cofnęła się od razu z szeroko rozwartymi wargami i wytrzeszczem oczu.

-Dopiero co brałam prysznic! – ryknęła na całe gardło. Chwyciła końcówkę ręcznika i zaczęła wycierać skażone miejsce. Posłała mu pełne nienawiści spojrzenie. Jak on śmiał?! Luci zachichotała cichutko. Jaga i Bri były pod wrażeniem. Choć próbowały ukryć rozbawienie, uśmiechały się szeroko.

-Jak chcecie iść, to wynocha! – wrzasnęła Gotka, a turban spadł z jej głowy.

-Chodźcie. – powiedziała spokojnie jaga. Chociaż Skyler nie chciała, by szli bez niej, potrzebowała teraz zostać sama. Było już dość późno, uczniowie właśnie zbierali się do snu. Augustus siedział w swoim gabinecie. Sky była jedyną osobą w pomieszczeniu. Nikt nie  odmówił Charlesowi. „A powinny.” Podpowiadała jej rozum. Z całych sił próbowała wmówić sobie, że usłyszała w ostrzeżeniu założyciela „Charles” zamiast „Will”. Bardzo chciała, żeby tak było. Usiadła nadąsana na łóżku i przykryła się miękką kołdrą, która zaraz sprawiła, że się uspokoiła. Położyła na kolanach laptopa i wstukała słowa kluczowe. Na ekranie ukazała się lista proponowanych stron. Kliknęła w pierwszą.

-Czas rozpracować tożsamość pozostałych rzeźb. – mruknęła sama do siebie i zanurzyła się w lekturze.

sobota, 20 kwietnia 2013

Część 19


Augustus wskazał na Margo, by przyniosła kilka czarnych worków. Zadecydował do którego, co mają wkładać i patrzył z chorą satysfakcją na ich pracę. Nathaniel i Charles, jako najwyżsi z chłopaków, sięgali po poszczególne śmieci z kosza i zrzucali je na trawę. Reszta, oczywiście poza Lucrecią, Skyler, Ann, Phyllis, Colinem i Willem, segregowali je w workach. Nie było to przyjemne zajęcie. Słońce grzało niemiłosiernie, a w powietrzu unosił się odpychający zapach. Po godzinie Augustusa znużył ten widok, wszedł więc do domu i zostawił nastolatków samych. Kiedy na ziemi leżało już kilka wypełnionych worków, wszyscy ustawili się w szeregu. Augustus stał w szklanych drzwiach i sączył zimną herbatę. Chłopcy byli zlani potem, pozdejmowali koszulki. Dziewczęta bez końca otrzepywały swoje ubrania z niekończących się warstw brudu.

-Bardzo ładnie. – skwitował dozorca, chwytając ustami słomkę. Nikt nie wysilił się na uśmiech. Uczniowie marzyli jedynie o prysznicu. Jednak to nie był koniec ich kary. Najgorsza część miała dopiero nadejść. Stali w żarzącym słońcu jeszcze kwadrans. Potem do ogrodzenia podjechała śmieciarka i na ich oczach wrzuciła wszystkie worki do jednego zbiornika. Z samochodu wyszli ludzie i rozlali się po całym terenie internatu. Uczniowie poczuli nienawiść do dozorcy, któremu o to właśnie chodziło. Kara dobiegła końca, osiągając rezultat. Stanął bokiem, by przepuścić stadko nastolatków. Fred zawołał radośnie, nie zdając sobie nawet sprawy, że cała jego praca poszła właśnie na darmo. Ruszył w stronę D.A., wymachując rękami.


W całym domu były tylko cztery łazienki, więc przed każdą z nich ustawiły się kolejki. Ten dzień można było zdecydowanie uznać za nieudany. Sky, Luci, Jaga i Bri upadły na swoje łóżka bez ochoty do życia. Jednak w tym momencie płócienna torba hipiski odbiła się od materaca i wypadła z niej cienka książka w skórzanej oprawie. Dziewczyna zamachała w powietrzu nóżkami, na znak bezradności. Nie miała nawet siły się podnieść. Na szczęście Britney, która zawsze tryskała energią, zerwała się na równe nogi. Podniosła egipski słownik i usiadła po turecku na dywanie, po środku pokoju. Przyglądała się starożytnym wzorom z wielkim zaciekawieniem. Sky podniosła się na łokciach i sięgnęła po zrzucone, śmierdzące jeansy. Wyciągnęła z kieszeni małą, kruchą karteczkę. Podała ją przyjaciółce, nie schodząc z pościeli. Bri położyła palec na pierwszym symbolu. Przedstawiał on głowę faraona z profilu, zawijas i kilka wzorków. To jej dużo mówiło. Drugi ukazywał jakby liść, bądź kwiat. Sprawdzała każdy obraz ze słownikiem, szukając odpowiedników. Luci wyrwała ze swojego notatnika czystą kartkę i wręczyła ją szatynce. Bri zapisywała każde odgadnione słowo i frazę. Kiedy przetłumaczyła już całość oczy jej zaświeciły, a ciało zadrżało. Odczytała litery ściszonym głosem.


„Czczony, biały syn najwspanialszych wód

Pojący, żywiący, delikatny jak cud

Siedem płatków wyrytych w marmurze

Kamienie pozostawią ślad na skórze

Cierpieć, by bladnąć

Szlachetność odgadnąć

Ogarniający mrok prowadzić je będzie

Przeszywające, mroczne, czarne serce

Nieżyjące cienie martwych dusz

Gdy blade słońce wyruszy w swą podróż

By wskazać wybrańcowi księgę umarłych

I siedem kryształów pobladłych.”


Podniosła wzrok z nad notatki na przyjaciółki. Na ich twarzach malowało się niezrozumienie i przerażenie. Kolejna szaleńcza zagadka. Jeszcze gorsza. Złowroga. Przeszedł je zimny dreszcz. Na szczęście była z nimi Jagoda. Podeszła do tego racjonalnie. Wzięła rymowankę i przejechała bystrymi, zielonymi oczami po każdym wersie.

-„Czczony, biały syn najwspanialszych wód. Pojący, żywiący, delikatny jak cud.” – powtórzyła pewnym głosem. Przetarła okulary. To jest proste, musi być. Zastanówmy się. „Biały syn wód”. Oczywiście. Wstała z łóżka i włączyła laptopa. Wpisała frazę „Egipski kwiat”. Wyszło ponad dwa miliony wyników. Jednym z nich było, tak jak się spodziewała, „Lotos”.

-„Rodzaj roślin z rodziny lotosowatych. Należą do niego dwa gatunki występujące w Ameryce Północnej, Azji i Europie.” Dobrze. – mruknęła pod nosem. Wszystko się zgadza. Dwa gatunki, całe szczęście, że tylko tyle.

-„Pojący, żywiący?” – zaklaskała w dłonie i odwróciła laptopa w kierunku przyjaciółek. Na ekranie pojawił się nagłówek głoszący „Lotos Orzechodajny.” Przysunęły się bliżej, strach ustąpił miejsca ciekawości.

-Ale… co teraz mamy z tym zrobić? – zapytała Brit.

-Rozszyfrujemy całość to może będzie miało większy sens. – rudowłosa mrugnęła do koleżanki. Przekręciła komputer.

-„Siedem płatków wyrytych w marmurze.” – powtórzyła ponownie. Lucrecia podniosła dłoń do góry, jakby była na lekcji. Sky popatrzyła na nią z uśmieszkiem i kiwnęła nieznacznie.

-W tej sali z posągami jest kolumna z takimi małymi wydrążeniami. – pisnęła, jakby bała się, że coś źle powie.

-Tak! A tych wydrążeń jest siedem! – Jaga wskazała paznokciem na fragment zagadki.

-A patrzcie tutaj. „Siedem płatków wyrytych w marmurze”, a potem jest „Siedem kryształów pobladłych.” – powiedziała Britney. Dziewczyny odruchowo spojrzały na swoje diamenty.

-Pobladłych. – rzekła rudowłosa, jakby właśnie nastąpił w niej przełom.

-Właśnie dlatego mój kryształ wydawał się jaśniejszy niż na początku. One bladną! – zawołała radośnie. Wyobraziła sobie naukowca wykrzykującego „Eureka!”. Bledną po użyciu, a są odpowiednikami bogów, którzy je nosili. Horus sprawował pieczę nad niebem, granatowy kryształ Jagi zmienił pogodę. Wszystko wydawało się takie oczywiste.

-A ten fragment o pozostawianiu śladu na skórze? – przypomniała Britney.

-„Cierpieć, by bladnąć”. – odpowiedziała bez namysły Jaga. Skyler momentalnie odpięła złoty łańcuszek i cisnęła go na podłogę.

-Nic nie skazi mojej cery! Nawet diament! – wrzasnęła niespodziewanie.

-Spokojnie Skyler, mi się jakoś nic nie stało, a już raz naruszyłam pogodę. – dla dowodu okularnica opuściła dekolt, na wysokość mostka. Ciemnoniebieski kryształ zwisał swobodnie na rzemieniu. Jej brzoskwiniowa, piegowata skóra była nienaruszona. Skyler niechętnie sięgnęła po łańcuszek i zapięła go na szyi. Przetarła go kciukiem. I nagle coś się zmieniło.

Jej bursztynowe tęczówki ściemniały, źrenice rozszerzyły się, sprawiając, że całe oczy wydawały się czarne. Skóra przybrała pistacjowy odcień, podobnie jak wargi, które były odrobinę rozchylone. Podniosła się z kolan i uniosła podbródek. Jej krótkie włosy były uniesione, a cała wyglądała jak nawiedzona. Dłonie jej drżały, a rysy wygładziły, jakby miała twarz zrobioną z porcelany.

-Skyler… – Britney podeszła do przyjaciółki i złapała ją za nadgarstek. Był lodowaty. Całe oczy dziewczyny wypełniał nieskończony mrok, nie wyrażający żadnych emocji.

-Co się dzieje?! – pisnęła przerażona Lucrecia.

piątek, 12 kwietnia 2013

Część 18


Jagoda siedziała po turecku między dwoma regałami. Sięgała po kolejne książki i układała je alfabetycznie. W tym utworzonym przez półki tunelu były cztery postacie. Skyler kucała na ziemi, opierając brodę na kolanie, mocno przyciśniętym do klatki piersiowej. Druga noga swobodnie opadała na posadzkę. Sennie unosiła i opuszczała powieki. Wydawało jej się, że są zrobione z ołowiu. Dodatkowo obraz przecinały jej ciężkie, grube rzęsy, pokryte dokładnie tuszem. Atmosfera była bardzo niemrawa. Co chwila któraś z dziewcząt ziewała, wyjmując i odkładając następne księgi. Luci mlasnęła cicho i spojrzała w sufit. Podłużne lampy były wyłączone. Spore okna oświetlały ogromną salę wystarczająco, jednak wewnątrz korytarzy było nieco ciemniej. Przerzuciła jasne włosy na prawą stronę i uplotła z nich warkocza, którego przewiązała różową tasiemką, zawiązaną poprzednio na nadgarstku. Przeciągnęła się ospale. Stara, zakurzona biblioteka. Najlepszy sposób, żeby spędzić sobotę. Britney truchtała w miejscu, robiła skłony i przysiady. Odświeżyła już połowę zasobów szkolnej czytelni. Bri nie była jedną z tych osób, które poddają się lenistwu, nawet w takich warunkach. Zrobiła serię „żaróweczek”, ale opuszczając ramiona, strąciła encyklopedię, która wystawała nieco bardziej od reszty. Pismo spadło z głuchym hukiem, unosząc odrobinę pył z podłogi. Lucrecia zakaszlała, lecz bardziej zabrzmiało to jak pisk przestraszonej myszki. Sky chwyciła ochoczo księgę i spojrzała na okładkę. Po chwili zrzedła jej mina, niemal odrzuciła encyklopedię Jagodzie. Rudowłosa przetarła wierzchem dłoni oprawę.

-Słownik… –  szepnęła z rezygnacją. W powietrzu zawisł jęk rozczarowania. Brit przekręciła głowę, jednak jej wzrok utkwił we wnętrzu półki, gdzie powstała spora luka po encyklopedii. Sięgnęła w głąb i chwyciła coś palcami. Dziewczyny obserwowały ją z nowym zaciekawieniem. Przedmiot był dość cienki. Ułożony w poprzek, za innymi księgami. W dotyku przypominał ludzką skórę, ale taką, która już przeżyła swoje lata.  Szatynka ujęła przedmiot mocniej i szarpnęła, uwalniając sprężynkę. Rozległ się ledwo słyszalny odgłos, podobny do tego, gdy nakręca się zegarek. Trzymała w ręku zwykłą książkę w skórzanej oprawie. Podobną do tej, którą wypożyczył Jeremy. Była jednak mniejsza, cieńsza, ale za to dużo starsza. W tej samej sekundzie usłyszały świst. Tuż nad podłogą wysunęła się jakby szuflada. „Skrytka” pomyślała Skyler, zanim zdążyła nawet przeredagować obrazy, które widziała. Odezwała się w niej poszukiwaczka skarbów, którą każdy będzie podziwiał. Przysunęła się do „szuflady” i zajrzała do środka. Przyjaciółki zgromadziły się wokół, tworząc swoistego rodzaju zaporę przez ewentualnymi gapiami. Francuska drżącymi dłońmi wyjęła zżółkły skrawek papieru. Do oczu prawie napłynęły jej łzy, od tego się zaczęło. Spojrzała na czarny jak węgiel kryształ, wiszący na jej szyi. Miała wrażenie, że od znalezienia zagadki pod deską i balem minęły całe wieki. Colin stal twarzą do ściany i rytmicznie uderzał o nią czołem. Metr od nie pojawił sie nagle Logan, trzymał w reku czyściutka ściereczkę do kurzu. Zaśmiał sie żałośnie, widząc kolegę. Okularnik odwrócił wzrok w jego kierunku.

-Znowu nawaliłem. – wyjaśnił, rozmasowując czoło. Jego brązowe oczy były przygaszone.

-Ja po prostu nie umiem być dla niej miły. – dodał z rezygnacja.

-A po co być miłym dla dziewczyn. – prychnął pogardliwie Logan. Jednak zabrzmiało to tak, jakby sam w to nie wierzył. Podniósł kołnierzyk koszuli, nadając sytuacji odpowiedni ton. Colin spojrzał na niego ze współczuciem. Jednak Logan jedynie zaśmiał sie znowu i odszedł w tym samym kierunku, z którego przyszedł. Znalazł Ray ‘ a przyczajonego za regalem.

-Nieładnie tak podglądać. – rzucił wesoło, odzyskując wigor. Chłopak momentalnie sie wyprostował, niczym spłoszona sarna. Zwinnym ruchem zakrył mu usta, co nie powstrzymało Logana od gorzkiego rechotu.

-Nieładnie. – powtórzył juz szeptem, odtrącając dłoń przyjaciela. Jego ton zabrzmiał jak najprawdziwsza pochwala. Poklepał kolegę po plecach i odszedł. Ray nachylił sie po chwili i wyjrzał zza regalu. Dostrzegł długiego, jasnego warkocza i koronkowa spódniczkę. Nie chciał przeszkadzać dziewczynom, cokolwiek właśnie robiły. Ale juz podjął decyzje. Nabrał powietrza i ruszył pewnym krokiem w ich kierunku.


Współlokatorki przyglądały sie z zaciekawieniem zżółkłemu papierowi, wymieniając się uśmiechami. Sky rozwinęła świstek, a ich oczom ukazały sie niewielkie rysunki. Hieroglify. Czarnowłosa przejechała palcem po kilku i stwierdziła, że nic nie rozumie. Wydała z siebie jęk i wsunęła znalezisko do kieszeni spodni. Brit szybko podała jej przedmiot, który uruchomił skrytkę. Była to cienka książka w starej, pomarszczonej, skórzanej oprawie. Z nowym zaciekawieniem francuska uchyliła okładkę. Na światło dzienne wyleciał ponad stuletni kurz. Dziewczyny rozsunęły się nieco, pokasłując.

-Faktycznie przydałoby się tu posprzątać. – zażartował Ray, machając dłonią przed swoją twarzą. Stał niemal parę kroków za nimi. W jednej chwili Britney wyprostowała się i odwróciła, zasłaniając siedzącą na podłodze Sky. Jaga i Luci momentalnie uczyniły to samo. Chłopak zaśmiał się uroczo, widząc ten nierówny mur.

-Znalazłyście coś ciekawego? – uśmiechnął się perfidnie i spróbował zajrzeć przez ramię Lucreci, jako że była najniższa. Jednak nastolatka ujęła go za nadgarstek, a on znieruchomiał. Mrugnęła porozumiewawczo do współlokatorek. Trzymając Ray ‘ a za rękę wyszła na główny korytarz w bibliotece, który łączył wszystkie tunele. Chłopak nie opierał się nawet przez sekundę. Niemal frunął za jasnowłosą, prowadzony słodką wonią jej perfum. Kiedy weszli w równoległy korytarz, tak że żadnym sposobem nie mogli ujrzeć nastolatek, Luci delikatnie położyła dłoń Ray ‘ a na swoim biodrze. Wydawał się zaskoczony, ale jego zielone oczy były rozmarzone. W końcu byli sami. Otaczały ich regały zapełnione księgami, cisza i spokój. Stali w półmroku, wpatrując się w siebie nawzajem. Ray położył drugą dłoń w tali dziewczyny i przyciągnął ją odrobinę do siebie. Ona też nie protestowała. Przeszył ją przyjemny dreszcz, jak za każdym razem, gdy obejmował jej dłoń, jednak tysiąc razy silniejszy. Stanęła na palcach i splotła ramiona wokół jego szyi. Ich usta złączyły się w delikatnym i niewinnym pocałunku, który trwał i trwał…

„Nareszcie!”

Lucrecia wróciła do przyjaciółek, jej krok był lekki i płynny. Jej koronkowa spódniczka do kolan huśtała się zadziornie. Stanęło obok Jagi, miała nieco nieobecny wzrok. Była jednak wyprostowana, chwyciła jedną z odkurzonych książek, drugą ręką objęła rudowłosą. Zacisnęła delikatnie palce, dając jej do zrozumienia, jak się czuje. Hipiska odwzajemniła ucisk. Skyler wciąż trzymała w dłoniach starą książką, jeszcze nie otwartą. Czekały na przyjaciółkę, która właściwie je uratowała. Ruda nachyliła się, trzymając miotełkę do kurzu. Bri poprawiła włosy za uchem i zaczęła obgryzać paznokcie. Francuska przekręciła pierwszą kartkę. Źrenice rozszerzyły się gwałtownie. Ich oczom ukazała się kolejna seria egipskiego pisma. Jednak tutaj, każdy symbol był objaśniony. Szczegółowo wyjaśniony wers po wersie.

-Słownik! – zakrzyknęła Jagoda, zupełnie innym tonem niż poprzednio. Zwycięstwo! Skyler poklepała się po udzie, gdzie spoczywała zagadkowa karteczka ze skrytki. Ku ich zaskoczeniu, kara w bibliotece nie była taka zła. Bri wsunęła szufladkę, odłożyła grubą encyklopedie na miejsce i zatarła wszystkie ślady odkrycia. Jak gdyby nigdy nic.

Ray stał oparty plecami o jedną z półek. Miał uniesiony podbródek i przymrużone oczy. Przez jego głowę przelatywały tysiące myśli. „Nareszcie, nareszcie, nareszcie…” powtarzał sobie bez końca. Palce mu drżały i ledwo mógł ustać. Gdyby Logan go teraz zobaczył, wybuchłby tym swoim żałosnym śmiechem. Nie chciał teraz o tym myśleć. Czuł się wspaniale. Nie trwało to jednak długo. Przeszedł koło niego Charles i zatrzymał się tak, jakby wpadł właśnie na ścianę. Cofnął się o parę kroków i stanął na wprost niego. Ray pozostawał niewzruszony, jak gdyby go nawet nie zauważył. Blondyn pomachał mu ręką przed twarzą. Uśmiechnął się pod nosem. Był to jednak zupełnie inny uśmiech, niż ten, którym obdarowałby go Logan. Ray wyciągnął przed siebie ręce i położył je na ramionach kolegi. Westchnął głośno. Charles zaśmiał się serdecznie i poklepał przyjaciela po plecach.

-Tak, tak stary. Rozumiem. Jestem z tobą. – powiedział, śmiejąc się. Ray wyszeptał coś na kształt „Dzięki.” Nie można powiedzieć, że był to typowo męski uścisk, ale lepszego nie mógł sobie obecnie wyobrazić.

Jagoda schowała egipski słownik do swojej płóciennej torebki. Wyszły z tunelu i przeszły do głównego pomieszczenia, ze stolikami i fotelami. Część czytelnicza. Siedziała tutaj reszta mieszkańców domu Clio. Jeremy czytał wypożyczoną książkę. Will leżał na kanapie z nogami wyciągniętymi na stole, miał zamknięte oczy i słuchawki w uszach. Miał wszystko w głębokim poważaniu. Wydawało się, że jego entuzjazm podziela Nastia. Kucała w kącie, pisząc coś w swoim notatniku z księżycem. Phyllis i Ann malowały paznokcie. Nathan przeglądał zdjęcia na telefonie, ale podniósł wzrok jak tylko dziewczyny weszły do pokoju. Wybiła godzina czternasta. Wydawało się, że czas stanął w miejscu. Kiedy zegarek pokazał piętnastą nastolatkowie prawie pozasypiali. Nudę przerwało pojawienie się Augustusa. Przejechał palcem po kilku półkach i pokiwał głową z niezadowoleniem. Bibliotekarka, Pani Borredom, wetknęła pióro w kok i wzruszyła ramionami. Wróciła do swoich zajęć, nie zwracając dłużej na niego uwagi.

-Koniec tego dobrego! Nie umiecie zrobić nic pożytecznego?! Starałem się być dla was łagodny, ale sami się o to prosicie! – rykną dozorca i machną ręką, na znak, by młodzież poszła za nim. Zignorował uciszający gest bibliotekarki i głośno tupiąc wyszedł na zewnątrz prowadząc za sobą łańcuszek nastolatków.

-Jest was szesnaście…  – zaczął Augustus, gdy znaleźli się na dworze.

-Piętnaście. – wtrącił bez zastanowienie William, szurając rozwiązanymi butami. Dozorca zatrzymał się nagle zaniepokojony. Przeliczył wszystkich i utkwił chłodny wzrok w Blaisie. Posłał mu mrożące krew w żyłach spojrzenie.

-Ciebie chłopcze, nie powinno tutaj być. – powiedział surowym tonem, hamując się przed wrzaśnięciem na nowego członka domu. Chłopak wzruszył ramionami. Jego kosmiczne, zielone oczy wykazywały nieposkromiony entuzjazm, były wręcz hipnotyzujące.

-Pójdź po Freda, jeśli możesz. A wracając, najlepiej zostań w domu i nie pomagaj tym nicponiom. – strzelił gradem potępiających piorunów w gromadkę studentów. Nastolatek kiwną głową i oddalił się w kierunku domu D.A.. Will uśmiechnął  się sam do siebie na wieść, że „nowy” już nie wróci. Chociaż z drugiej strony będzie odrobinę nudniej bez możliwości dręczenia go. Dozorca stukał laską w kamienną ścieżkę, miał ściągnięte brwi i mocno zaciśnięte usta. Wymyślą nową, straszną i męczącą karę. Tym razem nie zostawi ich samych. Tego był pewien, bez niego nie będzie to karą. I nagle dostał olśnienia. Na policzkach pojawiły się zmarszczki, a cała twarz wykrzywiła się z złośliwie chorym grymasie. Oparł się na lasce i w spokoju poczekał, aż dołączy do nich rudy chłopak. Fred nie był w dobrym nastroju. Miał na sobie wygniecione, ubrudzone sosem rzeczy i zaspane oczy. Dłonie mu drgały, w typowy dla uzależnionego gracza, sposób. Markotał niewyraźnie pod nosem i przeklinał ten dzień. Ku zaskoczeniu wszystkich, Augustusa ucieszył ten widok. Wyprostował się i zaprowadził uczniów na tyły domu Clio. Stał tu ogromny zbiornik na śmieci. Dozorca przypominał wcielenie zła, w czystej postaci.
-Macie posegregować śmieci. – wycedził przez zęby. Z zadowoleniem oglądał reakcje mieszkańców domu, niemal spijał ich frustracje i sprzeciw. Przysunął jedno z krzeseł ogrodowych i rozsiadł się w nim usatysfakcjonowany. Lucrecia pisnęła i rozejrzała się po przyjaciołach. Nikt nie wiedział, co ma właściwie robić. Pojemnik był wielki, by do niego zajrzeć potrzeba było co najmniej taboretu, a co dopiero sięgnąć na dno. Sama myśl o tym, że ktoś będzie musiał do niego wejść, przyprawiła wszystkich o zawroty głowy. Dziś był dzień wywozu śmieci, więc było ich naprawdę dużo.

sobota, 6 kwietnia 2013

Część 17


ROZDZIAŁ IX

 

             Ranek był równie cudowny. Białe obłoczki leniwie krążyły po błękitnym niebie. Wiatr był wyjątkowo ciepły, rozgrzany promieniami słońca. Wydawało się, że dziś będzie najpiękniejszy dzień maja, jakikolwiek można było sobie wyobrazić. Przez czyste okno do pokoju wdzierało się jasne, przyjemne światło. Wszystko jakby błyszczało.

Skyler siedziała po turecku na parapecie z laptopem w rękach. Na ekranie widniała lista wszystkich egipskich bogów. „Dziękuję Ci, Wikipedio.” Przeczytała wszystko co możliwe na temat Thotha, Setha, Horusa i Ozyrysa. Tyle posągów udało im się rozpoznać. Teraz wchodziła kolejno w każde boskie imię i przyglądała się badawczo zdjęciom. Patrzyła na zdjęcie jedynej kobiety, której figura stała w piwnicy. Wyglądała tak samo. Ogromne, strusie pióro było wplecione w jej włosy.

-„Maat, w mitologii egipskiej bogini praw porządku, harmonii i sprawiedliwości w kosmosie i społeczeństwie.” – odczytała, nie zważając na śpiące koleżanki. Odwróciła głowę w stronę słońca i przymrużyła oczy. Kolejne zwycięstwo. Odłożyła komputer na biurko i przykurczyła kolana pod siebie. Otworzyła okno na oścież, a do pokoju wpadł przyjemny zapach lasu, otaczającego internat. Zeskoczyła na podłogę. Reszta przyjaciółek przebudziła się i powitała nowy, rozkoszny poranek.
 

W kuchni Sylvia przygotowywała następną porcję tostów. Na stole stał już dzbanek z letnim mlekiem i różnego rodzaju płatki. Margaret parzyła kawę. Ray i Logan siedzieli koło siebie i chwalili się każdemu opakowaniem sztucznych robaków. Miejsca po chwili się zapełniły. Blais badał nowych współlokatorów kosmicznie zielonymi oczami. Will wydawał się być nieobecny, siorbał małą czarną, a jego szare oczy były za mgłą. Drwiący uśmieszek ustąpił miejsca, nic nie mówiącemu, wyrazowi twarzy. Odbył wczoraj nieprzyjemną rozmowę z gospodynią, a zaraz czego go sobotnia kara za coś, czego tym razem nie zrobił. W drewnianym łuku pojawiła się zgarbiona sylwetka. Uczniowie spojrzeli na ponurą minę Augustusa. Trzymał w ręku szczupłą laskę i stukał nią rytmicznie o podłogę. Sylvia wytarła dłonie o czerwony fartuszek i stanęła w przejściu z kuchni do salonu. Była ciekawa decyzji dozorcy, współczuła nastolatkom.

-Czy któreś z Was postanowiło się przyznać? – zapytał mężczyzna wyczekująco. Spojrzał po wszystkich, pukając laską o oparcia krzeseł. Mieszkańcy domu milczeli, wpatrując się tępo w puste już talerze i kubki. Lucrecia skubała nerwowo koronkową spódniczkę. Brit wpatrywała się w szkarłatny kryształ przyczepiony do bransoletki. Charles czuł się niedoinformowany, nie rozmawiał wczoraj z dziewczynami, a one nie powiedziały mu o wyprawie do sali z posągami. Skyler z całej siły usiłowała nie podnieść wzroku na Augustusa. Była pewna, że jej wyzywające, bursztynowe oczy od razu by ją zdradziły. Jaga oddychała spokojnie, przyłożyła do nosa filiżankę, w której leżały fusy po herbacie. Przyjemny aromat uspokoił ją i ukoił nerwy. Dozorca pokiwał głową z niedowierzaniem.

-Rozumiem. Jak chcecie. – odchrząknął głośno. Rozejrzał się po pokoju, jakby czegoś szukał. Inspiracji. Do ostatniej sekundy miał nadzieję, że jeden ze smarkaczy się ujawni. Utkwił oczy w skórzanej okładce książki, która leżała na stole obok Jeremiego. Uśmiechnął się złowieszczo, a na twarzy pojawiło się kilka dodatkowych zmarszczek.

-Odkurzycie wszystkie książki w szkolnej bibliotece. – powiedział z satysfakcją w głosie. Stanął bokiem do drewnianego łuku, by przepuścić młodzież. Wstali niechętnie i w rządku pomaszerowali przez korytarz, przedsionek, wyszli na dwór i kamienną ścieżką, bez słowa, doszli do budynku szkoły. Augustus niemal deptał im po piętach, wykrzywiając się w złowrogim grymasie. Drzwi były otwarte, ale wcale nie kusiły by przez nie przejść. Szli między szafkami, aż zawędrowali do biblioteki. Przy niewielkim biurku siedziała zgarbiona kobieta, bibliotekarka, która widocznie nie miała prywatnego życia.

-Zostawiam ich Pani do dyspozycji. Mają wysprzątać całą czytelnię.

Kobieta spojrzała na niego z nad niewielkich okularów. Jej przygaszone oczy nie wyrażały żadnych emocji. Kiwnęła nieznacznie głową. Mężczyzna oddalił się, głośno przy tym tupiąc. Szesnastka nastolatków przeskakiwała z nogi na nogę, kiwając się na boki. Bibliotekarka wskazała piórem, które właśnie trzymała w ręku. Studenci odwrócili twarze w kierunku półek i wmieszali się w korytarze niczym kolonia mrówek. Na jednej ze ścian wisiała szafka pełna ściereczek i zmiotek do kurzu, z której mogli korzystać uczniowie. Oczywiście nigdy nie została przez nich otwarta. Blais otworzył ją z rozmachem.

-Co ty w ogóle tutaj robisz? – prychnął Will w jego kierunku. Chłopak podniósł brwi jakby nie rozumiał.

-To przecież kara dla wszystkich mieszkańców domu Clio. – wyjaśnił.

-Czyli nie dla ciebie. – William zmierzył go lodowatym spojrzeniem i uśmiechnął się złośliwie. Odwrócił się nagle i zniknął za jednym z regałów. Blais stał z opuszczonymi ramionami, trzymając nową, żółtą ścierkę.

-Coś ty mu zrobił, że się ciebie tak uczepił? – zażartował Colin, który siedział na ławce obok i przeglądał magazyn sportowy. Nawet nie podniósł wzroku. Jednak Blais doskonale wiedział, że słowa były skierowane do niego. Sam tego nie rozumiał. Co on mu zrobił? Obrócił się i ruszył w przeciwną stronę. Colin uśmiechnął się pod nosem, jakby przewidział jego ruch. Usiadła koło niego Margaret.

-Co czytasz? – zapytała przyjacielskim tonem. Okularnik zarumienił się na moment, zaraz jednak spochmurniał i przyjął cierpki wyraz twarzy. Uniósł gazetę tak, by pokazać jej okładkę. Bez słowa powrócił do lektury. Dziewczyna uniosła podbródek do góry i położyła dłonie na kolanach. Znowu ją lekceważył. Znowu poczuła niszczycielską chęć, jednak tym razem nie trzymała w dłoniach kruchego talerza. Wypuściła powietrze ustami, szybko jej przechodziło. Odgarnęła miedziane włosy i podkurczyła pod siebie kolana.

-Masz jakieś specjalne życzenie, co do obiadu? – starała się, by jej głos brzmiał promiennie jak zawsze. „Mam duże wpływy.” Chciała dodać, ale uznała to za przesadę. Nastolatek obrócił powoli głowę i spojrzał na nią zza szkieł. Wykrzywił twarz w dziwnym grymasie, jakby właśnie usłyszał coś obrzydliwego i strasznego jednocześnie. Patrzył na nią jak na wariatkę. Zamknął gazetkę, wstał i ruszył przed siebie, nawet się nie oglądając. Dziewczyna zagryzła dolną wargę, powstrzymując ją od drżenia. Oparła czoło na kolanach i schowała się w falach swoich włosów.