niedziela, 19 maja 2013

Część 22


Dom wydawał się bardzo spokojny. Z nikąd nie tryskało rażące światło ani hałas, jedynym źródłem słońca była niewielka świeczka, stojąca na biurku dozorcy. Mężczyzna przeciągnął się leniwie. Odłożył na bok stertę dokumentów, listów i próśb o przepustkę. Oparł się o duży, zielony fotel w gabinecie. Mały płomyczek tańczył wesoło na knocie w takt usypiającej melodii, która grała z pozytywki. Porcelanowa laleczka obracała się na jednej nodze jak prima balerina. Klucz, który napędzał jej mechanizm, obracał się coraz wolniej. Atmosfera była bardzo senna. Dochodziła północ. Augustus ziewnął przeciągle i wstał z trudem. Podniósł świecę, umiejscowioną w maleńkiej filiżance i oświetlając sobie drogę, wyszedł na korytarz i zamknął pokój. Zszedł na parter, sunąc dłonią po poręczy. Wszedł do swojego pokoju i zniknął w odmętach czerni, a ostatnie źródło światła z nim. Zapanował wszech ogarniający mrok. Bri kiwnęła głową, jej sygnał był ledwo dostrzegalny. Przyjaciółki zauważyły jedynie błysk czerwonego kryształu koło jej nadgarstka. Kierownik nie zrobił żadnej afery, nie kazał wszystkim stanąć na baczność i meldować się, jak zawsze robił, gdy kogoś brakowało. „Dobra robota, Skyler.” Powiedziała sobie w duchu szatynka, wchodząc po kolejnych stopniach. Nastolatki szły na palcach, a gruby dywan dodatkowo zagłuszał nawet głośniejszy odgłos.

-Musimy odwiesić klucz do piwnicy. – szepnęła Jaga. Podeszły pod pokój dozorcy. Bri nacisnęła na klamkę, jednak drzwi nawet nie drgnęły. W oczach dziewcząt pojawiła się panika. Z samego rana zauważy brak klucza i wpadnie w furię. Nie będzie go interesowało, że w niedziele nie ma prawa ich kontrolować, ani niczego nakazać. To nie będzie miało żadnego znaczenia. Nagle Luci coś tknęło.

-Przecież nie brałyśmy tego klucza. Charlie otworzył drzwi na dole. – pisnęła podekscytowana. Jaga zamrugała nerwowo i poukładała wszystkie wydarzenia w głowie. Faktycznie. Odetchnęła z ulgą. Mogły spokojnie wrócić do pokoju.

Zamknęły za sobą drzwi. Skyler od razu zeskoczyła na podłogę i z zapartym tchem czekała na słowa wyjaśnienia. Lucrecia podbiegła do niej i objęła w pasie. Sky momentalnie pożałowała, że poprzednio dała się ponieść emocjom. Musiała odbudować swoją postawę. Zdjęła dłonie jasnowłosej i chwyciła ją za ramiona.

-Nie. – powiedziała surowo, starając się, by jej głos nie zabrzmiał zbyt stanowczo. Luci cofnęła się niepewnie, warga zaczęła jej drżeć.

-Nie, nie, nie, Luci. Chodzi mi o to, że jestem teraz zdenerwowana i chcę, żebyście mi opowiedziały wszystko, co zrobiłyście. Nie czas teraz na tulenie. – potrząsnęła nią delikatnie. Blondynka przytaknęła, zagryzając usta. Gotka przewróciła oczami i zwróciła się do Jagi.

-Nic nowego, nie szliśmy dalej. Charles wziął żółty kryształ. – powiedziała  tak, jakby rozmawiały o pogodzie. Sky uśmiechnęła się. Nie szli dalej. Bardzo dobrze. Nie powinni robić niczego bez niej.

-To dobrze. – wyrwało jej się. Nawet nie zdała sobie sprawy z tego, że powiedziała to na głos.

-Myślałam, że będziesz zła, że Charles w ogóle tam był. – rzekła Bri podejrzliwie.

-Nie podoba mi się to, ale nic z tym nie zrobię. Może nam się przydać. – odparła arogancko. Wzruszyła ramionami i ziewnęła.

-Chodźmy spać. – poleciła po chwili. Jej ton zdecydowanie nie brzmiał jak sugestia, wynikająca z dobrego serca. „O odkryciu Neith poinformuję je jutro.” Dodała w myślach. Wróciła na łóżko i zamknęła laptopa. Bogini Neith, trzymająca łuk i strzały, znikła.

 

ROZDZIAŁ XI

 

             Niedziela była równie pogodna. Jagoda obudziła się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Siedziała na parapecie i ostrożnie głaskała małego kaktusa. Z całych sił próbowała wyobrazić sobie znak, który uformował się z chmur. Zauważyła go jako jedyna, tuż przez przybyciem Blaisa. Chwyciła za czystą kartkę, leżącą na biurku i ołówek. Na środku narysowała prostą kreskę, znów zwróciła twarz ku niebu. Druga linia, pozioma. Spojrzała na swoje dzieło. Był to krzyż. Nie, zdecydowanie nie to wtedy zobaczyła. Złapała gumkę i starła kawałek pionowej kreski. Teraz na kartce widniała duża litera „T”.

-Lepiej. – mruknęła pod nosem. Teraz na poziomej linii dorysowała koło. Tak, teraz przypominało to symbol, który uformował się z chmur. I nagle zrozumiała, co przedstawiał. Domyślała się już wcześniej, kiedy zobaczyła go w korytarzach, trzymanego przez bóstwa. Oddaliła papier od oczu, by lepiej się mu przyjrzeć.

-Symbol Ankh. – powiedziała zafascynowana. Zastukała zaciśniętą piąstką w burzę rudych loków. Dlaczego nie przypomniało jej się to wcześniej?

-Symbol nieśmiertelności, dzięki niemu Bogowie są nieśmiertelni! – zawołała radośnie. W tym momencie zadzwonił budzik. Pokój rozbrzmiał głośnym buczeniem, jednak po chwili na przycisku wylądowała dłoń Bri i nieznośny dźwięk ucichł.

-Dzień dobry, skowroneczki.

-Zamknij się, Jaga! – ryknęła Skyler i rzuciła w koleżankę poduszką.

-Właśnie Ruda. – Britney zaniosła się przyjacielskim śmiechem i stanęła na równe nogi. Wykonała serię skłonów i przysiadów. Gotka jęknęła, jakby była znudzona i zakryła twarz kołdra. Jagoda zeskoczyła z parapetu, wciąż trzymając kartkę papieru.

-Coś odkryłam. – powiedziała tajemniczo. Sky wyjrzała spod pierzyny i przyjęła zaciekawioną minę. W tej sekundzie powietrze przeciął szybujący pluszak.

-Co, co, co, co?! – zaświergotała rozbudzona Lucrecia.

-Co jest?! Dziś jakiś dzień rzucania rzeczami w hipisów? – zaśmiała się Jaga.  Przyjaciółki odwzajemniły uśmiechami. Sky westchnęła, dając do zrozumienia, że żałuje, że tak nie jest.

-Co odkryłaś? – przerwała rozluźnioną atmosferę. Jaga wyprostowała się i podeszła do łóżka współlokatorki, podając jej rysunek. Czarnowłosa przyjrzała się uważnie obrazkowi, po chwili podniosła bursztynowe oczy na koleżankę.

-To symbol, który widziałyśmy w komnacie z Bogami.

-Zgadza się. – Jaga odebrała kartkę od Sky i przekazała ją pozostałym. Wróciła na parapet i wyjrzała przez okno.

-Pamiętacie, jak tuż przez przyjściem Blaisa i Veronici, zrobiło się jakby… wietrznie? – zaczęła ostrożnie.

-To było dziwne. – przyznała jej rację Brit.

-Zauważyłam wtedy na niebie właśnie taki symbol, uformowany z chmur. – powiedziała rudowłosa, wskazując rysunek, który trzymała obecnie Luci.

-To musi być znak. Jakaś podpowiedź. – uprzedziła ją Skyler.

-To symbol Ankh, nieśmiertelność. – kontynuowała Jagoda, nie zwracając uwagi na słowa Sky. Objęła kolana i oparła na nich brodę.

-No, tak! Każdy posąg go trzymał w dłoni! – pisnęła Lucrecia.

-Dokładnie. To on dawał im moc wiecznego życia, dlatego byli bogami. – hipiska potrząsnęła głową, a kilka loków zsunęło się jej na okulary.

-Ale to nie tego szukamy. Pamiętacie? Złoty skarabeusz. – zawołała Francuzka, machając ręką w ramach przypomnienia.

-Może nie tylko?

-Oczywiście! Symbol nieśmiertelności! Czy to nie wydaje wam się zbyt przesadzone? – Skyler wstała z łóżka i nie patrząc nawet na koleżanki, zaczęła się pakować do szkoły.

-To ty rozmawiałaś z nieboszczykiem, prawda? – pytanie było bardzo trafne. Skyler powoli wypuściła powietrze.

-Prawda Bri. Ostatnio wszystko wydaje się być możliwe. – jej głos lekko zadrgał. Kaszlnęła i włożyła podręcznik do torebki. Wiele ją kosztowało, by przyznać komuś rację. „Trzymaj fason”. Te słowa prześladowały ją za każdym razem, gdy okazała słabość. Utkwiły w jej umyśle niczym przekleństwo.

-Lepiej chodźmy już na dół. – dziewczyna zarzuciła torbę na ramię i podeszła do drzwi.

-Sky, dziś jest niedziela. – rozpromieniony głos Luci, zabrzmiał wyjątkowo pusto w jej uszach. Nastolatka rzuciła torebkę na łóżko i wyszła z pokoju. Przyjaciółki popatrzyły na siebie zdezorientowane. Jagoda wzruszyła ramionami i poprawiła szkła na nosie.

-Śniadanie maybe? – rzuciła wesoło i nucąc piosenkę Carly Ray Jepsen, ruszyła za Gotką.

W salonie był włączony telewizor, a na pasiastej kanapie leżał Will. Wydawał się być niezwykle rozbawiony, oglądając najnowszy odcinek doktora House ‘ a. Naprzeciwko w fotelu siedział Jeremy i był pogrążony w lekturze. Słońce wpadające przez kraciastą firankę nadawało jego blond włosom złocisty odcień. Poza nimi w pomieszczeniu była tylko Margaret. Właśnie postawiła na stole dzbanek z letnim mlekiem i dwa różne opakowania płatków. Niedziela była dniem wolności, bez nadzoru. Uczniowie mieli prawo odwiedzić rodzinę, dom, jeśli tylko znajdował on się w pobliżu. Bez przepustek i pozwoleń na opuszczenie terenu szkoły. W domu Clio było wyjątkowo cicho, słychać było jedynie dialogi z serialu. Colin, Ray, Logan, Ann i Phyllis byli na mieście lub w swoich własnych domach. Mieli to szczęście, że były blisko, a dla rodziców nie stanowiło to żadnego problemu, by odebrać pociechy. W dodatku umawiali się, że to ojciec Ray ‘ a będzie ich rozwoził. Pan Averill II nie miał nic przeciwko, by zabierać znajomych syna. Była to bardzo dogodna sytuacja dla wszystkich. Margo wsypała płatki do miski i zalała je mlekiem. Will wyłączył telewizor, było teraz słychać jedynie chrupanie. Do salonu weszły Sky i Jaga. Tuż za nimi, po schodach schodziły Britney i Luci. Udzielił im się grobowy nastrój, ponieważ wzięły z kuchni miski i łyżki, poczym zajęły swoje miejsca, bez żadnych zbędnych słów. Po jakimś czasie przez drewniany łuk przeszli Nathan z Blaisem. Charles wlókł się parę kroków z tyłu z rękoma w kieszeniach i zadziornym wyrazem twarzy.

-Wyjdź. – rzucił arogancko Will, nie podnosząc oczu znad komórki. Jego głos zabrzmiał wyjątkowo lekceważąco i szorstko, jednak jego usta wykrzywiły się w drwiący uśmieszek. Bycie wrednym sprawiało mu prawdziwą frajdę. Czuł satysfakcję za każdym razem, kiedy zranił czyjeś uczucia lub sprawił przykrość. Blais od razu zrozumiał, że zwracał się do niego. Postanowił nie reagować, usiadł przy stole i zajął się śniadaniem. William zaśmiał się głośno, podniósł się z kanapy i wyszedł, rzucając mu pogardliwe spojrzenie, dając mu do zrozumienia, że jego próby ignorowania jedynie go śmieszą. Blais podrapał się po głowie, jednak w rzeczywistości chciał na chwilę zakryć oczy, które właśnie rozbłysły złością. Stłumił uczucie, chociaż zdecydowanie wolałby wyjść za draniem i mu przyłożyć. Charles wysypał resztkę cornflakes ’ ów, wstał i skierował się do kuchni. Po drodze jednak złapał subtelnie za nadgarstek Skyler i pociągnął ją za sobą.

-Znacie już wszystkich bogów? – powiedział ściszonym głosem, kiedy znaleźli się za ścianą. Dziewczyna pokręciła przecząco głową.

-Został chyba jeden. Dziś go rozpracujemy. – wyrwała rękę z uścisku chłopaka. Choć i tak stali blisko, zrobiła jeszcze jeden krok do przodu, uniosła podbródek i zmarszczyła czoło.

-Ale jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz, o niczym się już nie dowiesz i twoja przygoda, do której i tak się wepchałeś, się skończy. – warknęła, przystawiając mu palec wskazujący do klatki piersiowej.

-Dotarło? – rzuciła nieco głośniej. Nastolatek złapał jej dłoń i przyłożył ją do swoich ust.

-Skyler, naprawdę myślisz, że jestem taki głupi? Możesz nabrać wszystkich wokół, ale ja się nie dam. Doskonale wiem, że ci zależy. – uśmiechnął się zadziornie i pocałował jej szczupłe palce. Źrenice się jej rozszerzyły i zaczęła drżeć. W środku walczyła sama ze sobą, z własnymi emocjami. Coś w głębi duszy podpowiadało jej, by wyrwać dłoń i uderzyć go tak mocno, jak tylko zdoła. Z drugiej strony poczuła, że chciałaby, by nie przerywał. Przeraziła ją ta myśl, cofnęła się, odzyskała rękę i wstrzymała powietrze. „Trzymaj fason.” Klątwa, która zalegała w jej sercu, uratowała jej honor. Znów skryła uczucia za maską, na nowo była aktorką i mistrzynią udawanych emocji.

-Niczego nie wiesz Charles, w tym właśnie problem. Udajesz lalusia i myślisz, że wszystko ci wolno. Masz szczęście, że mi cię żal i się nad tobą zlituję. – wyprostowała się i przechyliła delikatnie głowę, przyglądając mu się żałośnie.

-Jeszcze raz mnie tkniesz, a nie będę taka miła. – wierciła chłopakowi dziurę w brzuchu. Charlie przełknął głośno ślinę. Sky minęła go, szturchając w ramię, wróciła do salonu, jak gdyby nigdy nic. Była uśmiechnięta, tryskała z niej satysfakcja. Jakby właśnie złapała przedszkolaka na wykradaniu łakoci. Usiadła na swoim miejscu i zignorowała ciekawskie spojrzenia przyjaciółek. Reszta południa minęła już bez niespodzianek i niepożądanych zwrotów akcji.

 

poniedziałek, 6 maja 2013

Część 21


Charlie, Luci, Jaga i Brit zakradali się przez korytarz, pod gabinetem dozorcy, aż doszli do salonu. Było to łatwe wśród ogólnego hałasu, który towarzyszył myciu i przygotowaniom do nowego dnia. Światła były przygaszone. Zaczaili się za kanapą, ale zatrzymali się nagle jak sparaliżowani. Lucrecia jako jedyna położyła się na niej. Teraz wychylała się przez podłokietnik. Reszta była ukryta za oparciem. Z boku, na podłodze siedziała Nastia. Jak zwykle bazgrała coś w swoim notesie z księżycem. Jeszcze był czas, żeby się wycofać. Nikogo nie zauważyła. Jeden kosmyk z koka Luci upadł jej prosto na zeszyt. Instynktownie zatrzasnęła okładkę i poderwała się na równe nogi. Zbadała wzrokiem sytuację. Zauważyła trzy kontury postaci za kanapą i jasnowłosą. Była tuż nad nią. Mogła z łatwością zajrzeć do jej notatek. Jej ciemnofioletowe oczy były doskonale widocznie pomimo otaczającego ich mroku. Augustus właśnie schodził ze schodów. Zaraz minie drewniany łuk. Dziewczyna padła na ziemię. Reszta zauważyła jej ruch i przyległa do podłogi. Luci rozłożyła się plackiem na sofie. Mężczyzna minął salon. Zaczęło się sprawdzanie obecności, zaczął od pokojów chłopców. Nastia posłała wszystkich groźne spojrzenie. Była bardzo drobna, ale w tej chwili wydawała się wszystkim potężna. Nikt nie rozumiał dlaczego. Wyczekała odpowiedni moment, gdy dozorca zniknął z korytarza i wybiegła, szarpiąc Lucrecie za koczka. Potruchtała po schodach i wbiegła do swojego pokoju. Ann, Phyllis i Margo już spały, nie czekały na nią. Nikogo nie obchodziła.

Nastolatkowie nadal się chowali. Byli zdezorientowani i zaskoczeni. Ale nie było na to czasu. Augustus za sekundę pójdzie na piętro. Skyler miała rację, nie potrzebnie zeszli na dół. Nieobecność Charlesa mogła umknąć kierownikowi, to tylko jedna osoba. Ale co zrobi kiedy w całym pokoju będzie tylko jedna osoba? Trzasnęły drzwi i skrzypnęły schody. Zaczęło się. I tak już mają kłopoty, ale jutro jest niedziela, nic im nie może zrobić. Warto zaryzykować. W głowie chłopaka zrodził się nowy pomysł. Skoro umie włamać się do gabinetu, dlaczego nie spróbowałby dostać się do piwnicy? To była trafiona myśl. Poczłapali pod drzwi. Charlie miał z nimi zdecydowanie większy problem, ale w końcu zamek ustąpił. Zamknęli za sobą. Betonowe schody nie zachęcały do podążenia nimi w dół, ale przełamali się szybko. Britney wcisnęła środek słońca, jakby weszło jej to już w krew. Ściana odsunęła się leniwie i odsłoniła tajemną komnatę. Wślizgnęli się do niej z niezwykłą sprawnością.  Minęli zapadnię i weszli do sali z posągami. Cztery z nich wydawały się mniej majestatyczne niż ostatnio. Odebrano im w końcu ich najcenniejsze klejnoty. Charlie stanął w przejściu. Oparł się o obrotowy regał z księgami i zaniemówił. Dziewczyny wymieniły się uśmiechami, doskonale rozumiały jego reakcję. Podszedł bliżej i przyjrzał się każdemu bogu z osobna.

-Powinieneś wziąć któryś kryształ. – poleciła Britney. Przejęła rolę przywódcy wyprawy. Charlie skinął głową. Dokładnie obejrzał wszystkie po kolei. Stanął na przeciwko posagu kobiety z kamiennym piórem na głowie. Miał wrażenie, że żółty kryształ na chwilę rozbłysnął jaśniejszym światłem. Wygiął kręgosłup i zwinnym ruchem zsunął rzemień. Bri przyjrzała mu się ze zdziwieniem.

-Żółty?

-Pasuje mi do włosów. – posłał jej uwodzicielski uśmieszek i przyłożył diament do czupryny. Dziewczyny zaśmiały się serdeczne, zarażone humorem kolegi. Nagle wszystkich przeszył lodowaty dreszcz. Zrobili, co mieli zrobić. Nadszedł czas, by wracać.


Augustus zapukał do drzwi od pokoju nastolatek. Skyler podskoczyła. Zrzuciła laptopa z kolan i zerwała się na równe nogi. Podbiegła do kluczyka, wiszącego przy framudze i wetknęła go do zamka.

-Moment! – wrzasnęła na całe gardło. Mężczyzna walną jeszcze raz w drzwi.

-Co to ma znaczyć?!

Sky zaczęła krążyć po pokoju. Myśl, myśl, myśl. Chwyciła pluszowe przytulanki i powkładała je pod kołdry współlokatorek. Nie wygląda to najgorzej. Wbiegła do łazienki i puściła wodę w umywalce. „No tak, myśl. Skoro jedna z dziewczyn będzie w toalecie, to nie może być w łóżku!”. Za sekundę była z powrotem w pokoju. Usunęła pluszaki spod pościeli Lucreci.

-Wchodzę! – rykną dozorca, szarpiąc za klamkę.

-Moment! Jestem naga! – pisnęła Francuzka, trzymając w rękach misia Bernarda. Spojrzała na niego z odrazą. „Nic dziwnego, że Luci ciągle piszczy, ten pluszak ma na nią zły wpływ.” Podrapała się po głowie. „Boże, odwala mi już.” Jednym, szybkim spojrzeniem oceniła sytuację. Dobrze. Podbiegła do drzwi i przekręciła klucz. Otworzyły się w tym samym momencie, pod naciskiem Augustusa. Zmierzył dziewczynę surowym wzrokiem. Spojrzał na pomieszczenie. Dwa łóżka wyglądały na pełne.

-Czemu jeszcze nie spisz? – powiedział pretensjonalnie, przyglądając się piżamie dziewczyny. Nabrała powietrza i oparła rękę na biodrze.

-Czekam, aż ta blond laleczka wygramoli się z łazienki! - dla wiarygodności tupnęła nogą i przekręciła głowę w odpowiednim kierunku. Przez wąską szparę i małe okienko w drzwiach przedzierało się światło. Słychać było zagłuszający strumień wody. Sky podeszła bliżej i uderzyła kilka razy pięścią w matowa szybkę.

-Lucrecia! Ruchy! – wykorzystała fakt, że odwróciła się od dozorcy. Pozwoliła sobie na chwilę paniki w oczach. Zawróciła i wzruszyła ramionami. Znów miała arogancki wyraz twarzy.

-Pospieszcie się. – wyszeptał mężczyzna, niemal warcząc. Wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Pod Skyler ugięły się kolana, upadła na dywan. Była jednak zadowolona, udało się. Uśmiechnęła się szeroko. Podniosła się, zakręciła kran i zgasiła światło. Usiadła z powrotem na swoim łóżku. Wzięła laptopa na kolana. Na ekranie ukazał się rysunek majestatycznej postaci, wykonany na papirusie. Kobieta trzymająca łuk i strzały. Do złudzenia przypominająca figurę z kamiennej komnaty. Dziewczyna zmarszczyła czoło i przybliżyła nos do zdjęcia. „Tak, to na pewno ona.” Mruknęła do siebie. Z namaszczeniem dodała stronę do ulubionych. Pokaże ją przyjaciołom jak tylko wrócą. Sky rozejrzała się niepewnie.

-Co ich tak długo zatrzymuje? – pytanie poszybowało w powietrze, zakłócając ciszę. Rozbrzmiało zmartwieniem i troską, co było dla niej prawie obce. A przynajmniej, gdy znajdowała się w towarzystwie. Teraz była sama, mogła pozwolić sobie na chwilę słabości.


Drzwi do piwnicy skrzypnęły nieznośnie, a nastolatkowie zatrzymali się jak zamrożeni. Ruszyli dopiero po chwili, gdy upewnili się, że nikt ich nie usłyszał. Była już godzina jedenasta z minutami. Pragnęli wierzyć, że nie zauważono ich nieobecności, choć doskonale zdawali sobie sprawę, że to mało prawdopodobne. Przemknęli do salonu, ukrywając się pod płaszczem ciemności. Wychylili się przez drewniany łuk, mieli teraz doskonały widok na pokój dozorcy na pierwszym piętrze. Przez okienko w drzwiach prześwitywało mdłe światło, wijące się niczym płomień świecy.

-Charles, ty lepiej idź już do siebie. My sobie poradzimy. – ściszony głos Jagody wydawał się niezwykle ciepły i kojący. Nie wydała ona polecenia, była to raczej rada kierowana dobrem serca. Chłopak uśmiechnął się subtelnie, kiwną głową i zniknął w ciemnościach korytarza. Jaga posłała koleżankom uspokajające spojrzenie i uniosła lekko podbródek. Augustus nie ruszył się z miejsca.