sobota, 30 marca 2013

Część 16


Miał posępny wyraz twarzy. Głębokie, sędziwe zmarszczki nadawały mu nonszalancki wygląd. Nosił długi, beżowy płaszcz, a srebrne włosy okalały jego głowę. W jednej dłoni trzymał średniej wielkości kluczyk. Drugą poluźnił granatowy krawat. Spojrzał na nastolatków i zmarszczył grube brwi.

-Nie tarasować przejścia. – warknął pod nosem, wymijając ich. Skierował wzrok na ubranie Lucreci.

-Dlaczego jeszcze nie przebrana? Na górę!

-Ale…

-Bez dyskusji – ustawił się bokiem do schodów tak, by ją przepuścić. Rozległ się stukot obcasów i zaraz umilkł, gdy dziewczyna weszła na dywan na piętrze. Zniknęła im z oczu. Augustus spojrzał tylko ponuro na Ray’ a, a chłopaka już nie było.

Po kwadransie Sylvia zawołała na spóźniony obiad. Wszyscy zbiegli się w pośpiechu. Przyjaciółki zdjęły w pokojach mundurki, wytrzepały je z drobin kurzu, a teraz siedziały, każda ubrana w coś wyjątkowego, w swoim stylu. Uczniowie zajęli miejsca. Margaret również siedziała przy stole. Gospodyni podała pachnące misy i wyszła z parujących talerzem dla dozorcy. Zaczęła się uczta. Ray cały czas zerkał na Luci, a ona na niego. Wyglądało to rozkosznie, wśród całego gwaru i hałasu. Sky spokojnie przeżuwała każdy kęs, wypinając dumnie klatkę piersiową, na której opierał się, czarny jak noc kryształ. Na jej twarzy malowała się satysfakcja. Z przyjemnością pochłaniała każde, nienawistne spojrzenie Ann. W drewnianym łuku, który służył za wejście do salonu pojawił się Blais. Zrobiło się cicho, wszyscy wpatrywali się w niego tępo, czekając na to, co zrobi. Will uśmiechnął się złośliwie.

-Zapraszamy. – w jego głosie słychać było drwinę. Wskazał szerokim gestem ręki na suto zastawiony stół, drugą oparł się o poręcz krzesła i lekko odchylił. Blais ruszył pewnie i zajął jedyne wolne miejsce, które niegdyś należało do Freda. Rudzielec, którego nawet nie było widać, nie przeszkadzał Willowi, ale ten karmelowowłosy chłopak, zdecydowanie tak. Przysunął do siebie naczynie z puree i nałożył niewielką porcję. Logan wybuchł żałosnym śmiechem, po chwili zawtórował mu Ray. Jednak nie brzmiało to szorstko i wrogo, w przeciwieństwie do głosu Willa.

-A więc, Blaisie Sullivanie… – Phyll oparła podbródek o złączone dłonie z miną marzycielki.

-Opowiedz nam coś o sobie. – dokończyła i spojrzała z zadowoleniem na Foxy. Chłopak wyprostował się z trudem, wyraźnie skrępowany, jakby nie spodziewał się tego typu pytań. Odchrząknął cicho i nabrał powietrze.

-A kto chciałby słuchać, co ten frajer ma do powiedzenia!? – wrzasnął Will i podniósł się z krzesła, opierając się na rękach.

-Ogarnij się. – powiedział ostro Blais, jakby jego zachowanie nie robiło na nim wrażenia. Will zaśmiał się gorzko, złapał do połowy pełny talerz i cisnął nim z całej siły o ścianę. Kawałki szkła roztrysnęły się po podłodze. Wszyscy zamarli. Nastolatek posłał im cierpki uśmieszek i wyszedł, dudniąc o podłogę glanami.

-Głupi osiłek, który zgrywa twardziela, tak? – Blais skierował wzrok na Ann, cytując jej słowa. Dziewczyna oblała się rumieńcem. Jak ktoś, śmie podważać jej słowa? Wstała, a krzesło odsunęło się z pisknięciem. Spojrzała pretensjonalnie na Phyll, która powtórzyła jej ruch, jednak z mniejszym zapałem. Miała przepraszający wyraz twarzy. Przeszły przez drewniany łuk i wbiegły na piętro.

-Ładnie. – skwitował Colin. Jego oczy zdawały się mówić „Kogo jeszcze zamierzasz dziś obrazić?”. Charles pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Blais rozejrzał się po wszystkich. Zatrzymał się na Jadze, Jeremim, Margaret i Britney. Jedynie na ich twarzach dostrzegł zrozumienie, choć sam za bardzo nie wiedział, co się właściwie stało i co zrobił źle. Dokończyli jedzenie w ciszy.


-Wiedziałam. – rzuciła pewnie Sky, gdy przyjaciółki znalazły się w pokoju. Dziewczyny nie zrozumiały.

-Wiedziałam, że będą z nim same kłopoty. – wyjaśniła. Założyła nogę na nogę i przewróciła kolejną kartkę książki w skórzanej oprawie.

-Powinnyśmy ją zwrócić. – powiedziała aksamitnym głosem Lucrecia. Koleżanka jak zwykle ją zignorowała. Przewinęła następną stronę. Jej źrenice rozszerzyły się, a na ustach wystąpił uśmiech. Odczytała zdobiony tytuł rozdziału.

 
„Bogowie Starożytnego Egiptu”

 
Dziewczyny zbiegły się i usadowiły na jednym łóżku wokół Skyler. Oczy im lśniły, gdy ukazywały się kolejne obrazki przedstawiające nieśmiertelników. Na pierwszej stronie, od razu rozpoznały mężczyzny z sokolą głową.

-„Horus, egipski bóg nieba.” – przeczytała na głos Jagoda, zerkając przez ramię czarnowłosej. Uśmiechnęła się do siebie w duchu, ciesząc się, że nie popełniła błędu w ocenie. Pociągnęła do góry za rzemyk i spod jej bluzki wychylił się granatowy diamencik. Przetarła kciukiem jedną z jego gładkich ścianek.

Zagrzmiało. Zapadła ciemność, którą zaraz rozdarła błyskawica. W jednej chwili rozpadał się deszcz i temperatura gwałtownie spadła. Britney zerwała się na nogi, żeby zamknąć okno. Wiatr wiał wprost na nią, korumpując i utrudniając jej ruchy. Udało się.

Nagle jakby wszystko opadło. Krok szatynki znów stał się płynny i delikatny, ale głos zadrżał.

-Co to, u diabła było?!

Przyjaciółki wymieniły zaniepokojone spojrzenia. Bri zapaliła światło. Na zewnątrz rozszalała się burza i panował zupełny mrok. Była dopiero godzina osiemnasta. Wszystko rozpętało się dosłownie w ułamku sekundy.

-Bóg nieba? – powtórzyła Lucrecia, wskazując różowym paznokciem odpowiedni fragment tekstu. Skierowała błękitne oczy na Jagę, która wyglądała na zamrożoną. Zamrugała nerwowo, zdjęła okulary i przetarła dłonią prawą powiekę, na znak niedowierzania. Lekko rozmazała czarny tusz, zdobiący jej długie, jasne rzęsy. Zielone tęczówki przybrały intensywniejszy kolor. Wydawało się, że zaraz krzyknie „Eureka!”. Zamiast tego zdecydowanym ruchem zdjęła z kolan Skyler książkę i zaczęła przeglądać następne strony w pośpiechu. Wertowała je w poszukiwaniu znajomych figur z dołu. Zatrzymała palec na dużym napisie „Thoth”. Uśmiechnęła się zadowolona. Kolejne trafienie. Sky wykorzystała moment nieuwagi i na nowo przejęła lekturę.

-„Egipski bóg Księżyca, patron mądrości, mąż bogini Maat. Uważano go za wynalazcę hieroglifów, kalendarza, a także arytmetyki, geometrii, muzyki, liczby i rysunków. Znany jest także jako lekarz i mag zarówno bogów, jak i ludzi żywych i umarłych.” – odczytała, wysoko unosząc podbródek.

-Jakiego koloru kryształ był na jego szyi? – pytanie Britney zawisło w powietrzu.

-Dowiemy się później. Na razie ustalmy tożsamość pozostałych posągów. – zadecydowała Sky. Pokiwały głowami. Przekręciła stronę. Na kartce widniało zdjęcie wyrzeźbionej mumii ze skrzyżowanymi ramionami, w ogromnej koronie. W nagłówku złote litery układały się w imię „Ozyrys”.

-„W mitologii egipskiej bóg śmierci i odrodzonego życia, Wielki Sędzia zmarłych.” – przed oczami Skyler stanęła sylwetka zimnego giganta, który przeraził ją w korytarzach pod domem. Kamienne berło i bicz, twarde spojrzenie, mrożące krew w żyłach, siła, potęga i…

czarny jak noc diament.

-Śmierci? – powtórzyła niemal łkając Lucrecia.

-On był strażnikiem czarnego, prawda? – zapytała Jagoda, jakby czytała w myślach czarnowłosej. Znała odpowiedź. Sky objęła kryształ szczupłymi palcami i przycisnęła mocno do serca. Czuła, że przestraszone przyjaciółki będą kazały go jej zdjąć. „Nie pozwolę na to.”

-Hej! – zawołała Bri, przerywając jej myśli. Usiadła na materacu na przeciwno Jagi i delikatnie ujęła jej diamencik w dłoni. Rudowłosa nie sprzeciwiła się, z uwagą przyglądała się współlokatorce.

-Nie uważacie, że był odrobinę ciemniejszy? – podniosła oczy z nad kamienia na piegowatą twarz hipiski. Zobaczyła odbicie swoich chabrowych tęczówek w szkłach okularów. Granatowy kryształ faktycznie mienił się teraz ciemną niebieskością. Bri podała go Jadze. Dziewczyna przetarła ściankę kciukiem.

I jakby coś nagle zaświszczało.

Był to przyjemny dźwięk. Dochodził z zewnątrz. Rozjaśniło się, a ostatni piorun dał zapowiedź przyjemnej pogodzie na wieczór. Jaga odrzuciła kryształ na łóżko. Przyjaciółki spojrzały na niego jak na wyklęty przedmiot, a Skyler mocniej zacisnęła palce na czarnym diamencie.

W jednej chwili przypomniały sobie „Bóg nieba”. Pogoda się zmienia. Znały już znaczenie szlachetnych kamieni. Wisiały na kamiennych szyjach bogów, obdarzonych niezwykłymi umiejętnościami. Francuska poczuła delikatny skurcz w dłoni. Seth, czarny kryształ, bóg śmierci. Rozluźniła uścisk. Opuściła głowę, a czarne kosmyki zakryły jej bursztynowe oczy.

-Nie, niemożliwe. One nam pomogą przejść kolejną zagadkę. Po to są. Właśnie po to. – jej głos drgał, ale wydawało się, że stara się uwierzyć we własne słowa. W głębi duszy czuła, że ma rację. Kryształy dają im zdolności, które powinny wykorzystać.

Ktoś zapukał w drzwi do ich pokoju. Uchyliły się lekko, a w szczelinie ukazała się blond czupryna. Jeremy badał wzrokiem pomieszczenie, jego błękitne oczy natrafiły na skórzane obicie książki. Wyprostował się i zrobił kilka niepewnych kroków w stronę Gotki. Uniosła podbródek. Na twarzy chłopaka malowała się radość, ale jednocześnie frustracja. Wyciągnął drżącą rękę w jej kierunku i zachęcającym gestem wskazał na książkę. Dziewczyna podniosła się z materaca, wzrostem niemal dorównywała nastolatkowi. Z trzaskiem zamknęła okładkę i zdecydowanym gestem wepchnęła podręcznik w otwarte ramiona Jeremiego. Uderzyła o klatkę piersiową, aż blondyn wydał z siebie cichy jęk. Objął ją jak dawno niewidzianą przyjaciółkę. Delikatnie uniósł kąciki ust w żałosnym grymasie.

-Dziękuję. – powiedział niemal się krztusząc. Przez jego głowę przelatywały kontrastowe uczucia. Czuć wdzięczność, że się odnalazła czy na odwrót?

-Znalazłyśmy ją na dole. – rzuciła szybko Lucrecia, używając swojego uroczego głosiku dla rozluźnienia atmosfery. Wyczuwała jego emocje po kwaśnych rysach. Chłopak odwzajemnił z trudem uśmiech, kiwnął subtelnie na znak, że nie muszą się tłumaczyć. Obrócił się na pięcie i wyszedł równie szybko, jak wszedł.

Przyjaciółki prędko pogodziły się ze stratą książki. Wiedziały już czego mają szukać. Tożsamość bogów. Tym samym poznają czego byli patronami i czemu odpowiadali. To było teraz ich zadanie. Następnym będzie dowiedzieć się, do czego mają te kryształy wykorzystać.

Wieczór zleciał jak kilka chwil, noc była jeszcze krótsza. Krótka, nietypowa, wyjątkowo jasna i bezchmurna.

sobota, 23 marca 2013

Część 15


Skyler obracała w palcach mały kryształek. Wpatrywała się w jego gładkie, połyskujące ścianki. Wymieniła skórzany rzemyk, który był przewleczony przez małe kółeczko, przymocowane do jednego z brzegów diamentu na złoty łańcuszek z drobnych oczek. Była zachwycona.

Przyjaciółki przebywały w piwnicy zaledwie trzydzieści siedem minut, a wydawało im się, że minęły całe wieki. Jagoda siedziała na szerokim, wysuniętym parapecie. Delikatnie dotykała drobnych igieł kaktusa w ceramicznej, niebieskiej doniczce. Wyglądała beztrosko, patrząc przez otwarte okno. Grzała rumianą twarz w ciepłych promieniach słońca. Duże, okrągłe okulary leżały na białym biurku obok. Rzadko je zdejmowała, można było wtedy zobaczyć jej maleńką, brązową plamkę na lewej tęczówce. Jej rzęsy były niezwykle jasne, ze względu na rude włosy. Pomimo gorącego wyznania i wiary w naturalność, miała je zawsze pomalowane ciemnym tuszem. Obróciła się tak, by objąć wzrokiem cały pokój. Kontury były lekko zamazane. Spojrzała na Lucrecie, która właśnie przystawiała ciemnoróżowy kryształ do ucha, a następnie obojczyków, mierząc, gdzie lepiej pasuje. Był już zawieszony na białym złocie. Britney przyczepiła swój bordowy do ulubionej bransoletki. Jedynie Jaga nie zdjęła długiego rzemienia. Zawiązała go sobie na szyi, tak, że zwisał swobodnie na linii biustu. Jego granatowy blask zniknął, kiedy wpadł pod materiał koszuli. Nie miała zamiaru go pokazywać, w przeciwieństwie do koleżanek.

Skórzany rzemyk był przyjemny w dotyku, choć odrobinę zesztywniały. Podrapała się po karku i znowu spojrzała w niebo. Chmury drgnęły i przybrały ciemny, intensywny kolor. Zmrużyła powieki i zacisnęła usta, wpatrując się w nie. Wiły się niespokojnie, niczym napędzane huraganem. Czy to się dzieje? Gwałtowny wiatr zmieniał ich kształty i co chwila dmuchał rudowłosej w piegowatą twarz. Chwyciła okulary i założyła je z powrotem na nos. Jej źrenice rozszerzyły się gwałtownie. Framuga okna zaskrzypiała nieznośnie i poruszyła się. Do pomieszczenia wdarło się chłodne powietrze. Sky zwróciła głowę w jej kierunku, podobnie jak reszta współlokatorek. Rude włosy Jagi zostały zwiane na plecy, jednak oczy wciąż były szeroko otwarte. Szkła chroniły je, chociaż i tak po policzku ściekło kilka bezbarwnych, słonych kropli. Chmury przyjęły nowy kształt. Niespotykany.

Rozległ się dźwięk pukania do drzwi. Dochodził z dołu, był dość odległy, ale wystarczający, żeby wyrwać dziewczęta z namysłu. Odwróciły się zdezorientowane. Wszystkie z wyjątkiem Jagody, która jako jedyna zdążyła zobaczyć. Wpatrywała się w nie do końca zrozumiały znak.

-Ruda! – zawołała wesoło Britney, wychylając się przez otwarte drzwi. Gdyby widziała. Reszta przyjaciółek schodziła już po schodach. Hipiska zamrugała i rozluźniła mięśnie. Chmury rozeszły się, jakby ktoś wylał na nie ciepłe mleko. Zamieniły się w drobne obłoczki, białe i puszyste niczym wata cukrowa. Niebo przybrało na powrót przyjemny, błękitny odcień.

-No, idziesz? – szatynka szturchnęła koleżeńsko Jagę w ramię. Dziewczyna pokiwała w odpowiedzi. Zeskoczyła z parapetu, zamknęła białe okno. Zbiegły na parter i dołączyły do reszty. W korytarzu stali wszyscy mieszkańcy domu Clio. Nawet Will siedział w salonie na pasiastej kanapie. Rzucał ukradkowe spojrzenia w kierunku grupy nastolatków spod swojej czarnej grzywki. Miał założone ręce na znak buntu, co na pewno nie było do końca wygodne w skórzanej, czarnej, motocyklowej kurtce. Ray i Logan również trzymali się nieco z tyłu. Jeremy miał zwężone oczy, a jego lśniące blond włosy, wydawały się ciemniejsze niż zazwyczaj.

-A wy, widziałyście moją książkę? – zapytał bezpośrednio, błagalnym tonem, kiedy przyjaciółki zeszły z ostatniego stopnia. Luci popatrzyła na Sky z desperacją w oczach. Na szczęście to nie ona była od podejmowania decyzji. Nie ma powodu do paniki.

-One? Książkę? Nie żartuj. Zdziwiłabym się, gdyby wiedziały, co to jest. – syknęła Annie i zaniosła się cierpkim śmiechem. Phyllis również się uśmiechnęła, jednak kiedy napotkała wzrok swojej eks-przyjaciółki, jej twarz spochmurniała. W głębi duszy naprawdę brakowało jej Sky. Ona tymczasem rzuciła piorunujące spojrzenie im obu. Nie mogła okazać słabości, nawet gdyby zapragnęła objąć mulatkę właśnie w tej chwili. Ale trudno. Miała swoją szansę. Ona drugi raz przepraszać nie będzie.

-To nie była książka Nathaniela? – wtrąciła się Britney, pomijając uwagę Foxy. Mimowolnie spojrzała na niego szarymi oczami. Jeremy pokręcił głową.

-Nie. To ja ją wypożyczyłem. On ją wziął tylko na chwilę, żeby sprawdzić coś do referatu. – opuścił ramiona, okazując smutek.

-Już wszędzie szukałem. Nie pytałem jeszcze tylko was. Byłyście moją ostatnią nadzieją. – dodał zawiedziony. Nath wyraźnie unikał jego spojrzenia. Czuł się winny. Charles stał z Colinem koło drzwi do piwnicy i wymownie patrzył na Sky, czekając na jakąkolwiek reakcję. Tymczasem ona była niewzruszona.


Do przedpokoju wlało się dzienne, słoneczne światło, na którego tle idealnie było widać zarysy dwóch postaci. Jedna była średniego wzrostu o krzywych nogach, co sprawiało, że wyglądały na jeszcze chudsze. Niezdrowo. Druga była wyższa, dobrze zbudowana,  z szerokimi ramionami. Zamknęli za sobą drzwi i momentalnie można było dostrzec każdy drobny szczegół, kiedy tylko wyszli z mroku sieni. Kakaowe oczy dziewczyny ukryte były za mgłą, a chłopak aż promieniował. Można by pomyśleć, że bawią go jej łzy. Nastolatki krzywo na niego spojrzały. Mimo że był przystojny, Sky wyczuwała, że będą z nim same kłopoty. Miał nienaturalnie zielone oczy. Wręcz kosmiczne. Takiego koloru nie sposób opisać za pomocą barw, które znała. Na jej bladej twarzy nie malowały się żadne emocje. Will rzucił nowo przybyłemu pogardliwy uśmieszek. Blais to zignorował, przejął pudło, które trzymała Veronica i uśmiechną się do niej ciepło. Odwzajemniła, choć z trudem i żalem. Rozejrzała się niepewnie po korytarzu. Miała ogromną ochotę uściskać go na pożegnanie, dać małego całusa w policzek, cokolwiek. Jednak wpatrywało się w nią piętnaście, niemal obcych par oczu. Przełknęła głośno ślinę. „Dziękuję.” Szepnął Blais, kiedy się odwróciła. Nie była pewna, czy chodzi mu o pomoc w przeprowadzce, czy o to, że się powstrzymała i nie narobiła mu wstydu. Łzy znowu zgromadziły się pod powiekami. Nie odwróciła się już. Po prostu wyszła, zostawiając ukochanego na pastwę innych dziewczyn. A on spokojnie patrzył jak odchodzi.

Wszyscy obserwowali nowego mieszkańca domu.

-Nie brzydka. – rzucił Will, a jego głosie można było wyczuć ironię i drwinę.

-Szkoda, że nie miałeś jaj, żeby coś z nią zrobić. – uśmiechnął się złośliwie i odgarnął czarne kosmyki z oka. Jego szare tęczówki niemal przesycone były goryczą i niechęcią. Uśmiechał się jadowicie. Minął Ray’ a i Logana i zniknął w swoim pokoju, zatrzaskując drzwi. Koniec przedstawienia.

-Zignoruj go. – zawołała rozpromieniona Phyllis. Nowy przystojniak na horyzoncie. Ann uniosła kąciki ust, zmrużyła uwodzicielsko oczy i kokieteryjnie zakręciła biodrami.

-To głupi osiłek, który zgrywa twardziela. – czerwonowłosa puściła mu oczko.

-Okej. – odparł bez namysłu. Włożył karton pod pachę, drugie trzymał w rękach. Przyglądał się wszystkich tymi swoimi, kosmicznymi oczami. Czas się dłużył.

-Pokaże mi ktoś pokój? – nie wytrzymał. Próbował, by jego pytanie nie brzmiało arogancko, ale nie do końca mu wyszło. Skyler uniosła brwi. Zrobiła gwałtowny krok w jego stronę i palcem wskazującym dotknęła jego klatki piersiowej, wiercąc mu dziurę.

-Nie pozwalaj sobie. Dopiero tu wszedłeś. – jej ton brzmiał bardzo poważnie. Nie była w najlepszym humorze, a nakręcało ją jeszcze ciekawskie spojrzenie Ann.

-Lepiej się pilnuj, jeśli nie chcesz mieć kłopotów jeszcze w tym domu. – warknęła. Odepchnęła go lekko, obróciła się na pięcie i wbiegła na piętro. Stanowczo. Tak, od razu należy pokazać, kto tu rządzi.

-Dobra, to chodź. – Nathan przyjaźnie machnął dłonią, wskazując odpowiednią stronę. Chłopak od razu poszedł za nim. Ray i Logan prychali co jakiś czas, jakby już dłużej nie mogli się powstrzymywać od śmiechu. Kiedy Blais zniknął za rogiem, wybuchli. Jeremy stał tuż pod sporym żyrandolem i kiwał bezradnie głową.

-Książka się znajdzie. – oznajmiła Lucrecia, dodając perlisty uśmiech. Jeremy spojrzał na nią równie błękitnymi oczami, jak jej własne. Wyglądali niemal jak rodzeństwo.

-Blais będzie w pokoju z Williamem. Zastanawiam się, co z tego wyniknie. A najgorsze jest to, że to też mój pokój. – załamał ręce. „Biedaczysko.” Pomyślała Luci. Uszczypnęła go delikatnie w bok, a chłopak odskoczył jak korek wystrzelony na sylwestra. Towarzyszył temu pisk, przypominający śmiech.

-Nie martw się. – powtórzyła jasnowłosa z przekonaniem. Na twarzy nastolatka malowała się wdzięczność. Odwrócił się i poszedł za kolegami.

-Co się głupki, śmiejecie? – powiedziała podirytowana Bri, patrząc na dwóch hałaśliwych przyjaciół. Niższy, czarnowłosy Logan odburknął coś pod nosem. Miał spore kompleksy związane ze wzrostem, a dodatkowo Britney, jako najwyższa ze wszystkich dziewczyn, była również wyższa od niego. Nie lubił kontaktu z płcią przeciwną. Nie lubił. Może się raczej bał, ale do tego, by się nigdy nie przyznał. Ray spojrzał na Lucrecie, stojącą obok Brit. Miała niezadowoloną minę.

-Powinniście być raczej mili! – krzyknęła z wyrzutem i walnęła chłopaka w ramię drobną piąstką. Szatyn spojrzał na nią przepraszająco. Uwodzicielsko podniósł i opuścił brwi. Luci zachichotała i jeszcze raz go szturchnęła, tym razem lżej. Logan przewrócił oczami. Zaczął bawić się jednym ze swoich licznych loczków. Britney spojrzała na przyjaciółkę i roztrzepanego chłopaka, uśmiechnęła się do siebie. Wzięła Jagodę pod rękę i razem weszły po schodach. Logan jeszcze bardziej się skwasił. Na odchodne Bri posłała mu lodowate spojrzenie. Nie tak przekonujące jak Skyler, ale wystarczające. Nastolatek wszedł so salonu z ramionami niemal przy uszach.


Na środku korytarza, na grubym dywanie, pod pięknym żyrandolem stała Lucrecia i Ray. Naprzeciwko siebie. Tym razem nic nie mogło im przeszkodzić. Ray spojrzał w dół na zwisającą bezwładnie dłoń dziewczyny. Objął ją delikatnie, tak jak wtedy podczas obiadu. Miał niepohamowaną ochotę, żeby przed nią uklęknąć, ale czuł, że byłoby to nie na miejscu. Czuł, że trzyma w rękach bezcenny skarb. Jakby cały świat należał teraz do niego. Lucrecia uśmiechała się serdecznie i jej policzki lekko się zaróżowiły. Mogliby tak stać w nieskończoność. Po prostu stać i wpatrywać się w siebie nawzajem. Ale należało coś powiedzieć. Myśl, myśl, myśl. Coś, żeby niczego nie zepsuć. Czuł, że serce wali mu tak szybko, jakby chciało uciec. Otworzyć usta, a oczy dziewczyny zapłonęły nowym blaskiem.

-Luci…  – spuścił wzrok na ich splecione dłonie i znów na jej twarz.  Ścisnęła go delikatnie, jakby chciała go wesprzeć. Zachęcić. Zwilżył wargi, a ona patrzyła na niego wyczekująco, jak zaczarowana.
Nagle drzwi do przedsionka otworzyły się z piskiem. Stał w nich wysoki, zgarbiony mężczyzna.

sobota, 16 marca 2013

Część 14


Przyjrzała się zimnej twarzy posągu, przedstawiającego kobietę. Jej szlachetne rysy ukazywały spokój i skupienie. Z jej kamiennym włosów wystawało wielkie pióro, mimo materiału z którego było zrobione, wydawało się niezwykle lekkie. Tak samo jak tkanina, okrywająca jej biodra. Palce miała zaciśnięte na pętli, przymocowanej do litery „T”. „Ciągle się powtarza.” Zauważyła nastolatka.

-Tej bogini też nie kojarzę. – powiedziała nieco zawiedzionym głosem, jakby ją przepraszając. Jeszcze jeden krok w prawo.

-Horus! – prawie krzyknęła, widząc krótki dziób sokoła. Małe oczy, wierciły dziurę w jej brzuchu niczym świdry, jednak nie cofnęła się. powtórzyła parę razy jego imię. Imię jednego z najważniejszych bogów starożytnego Egiptu. Symbol połączonego Egiptu i nieba. Poczuła przeszywający ją dreszcz i ugięła kolana. Na wysokości jej pobladłej twarzy znalazła się jego twarda pięść. Otworzyła szerzej oczy i powoli dotknęła dłonią przedmiotu, które trzymało każde z bóstw.

-Widziałam już wcześniej ten znak. – powiedziała oszołomiona.

Jednak w tym samym momencie przyjaciółki usłyszały trzask drzwi i dźwięk tłuczonej szyby. „Augustus już wrócił!” Przyszło wszystkim przez myśl. Dziewczyny zesztywniały. Uciekać? Przeczekać? Iść na przód? Nagle intensywny dreszcz przeszedł przez ich ciała. Ledwie słyszalne brzdąknięcie kluczy. Schodzi do piwnicy!

-Teraz na pewno nie możemy wyjść! – jęknęła przerażona Britney.

-Nie ruszajmy niczego. Nie wiemy co się stanie, a możemy tylko narobić hałasu. – poleciła szeptem Skyler, pomimo to w jej głosie można było wyczuć nutę wahania. Odejdzie. Bri, która stała najbliżej obrotowego regału, wychyliła głowę do pokoju z książkami. Obserwowała uważnie sekretne przejście, które do otwarcia wymagało jedynie przycisku. Oddychała bardzo szybko, a wśród panującej ciszy, wydawało jej się, że jest doskonale słyszalny. Jagoda wyprostowała się i spięła wszystkie mięśnie. Przesunęła się odrobinę i znalazła się za wszystkimi posągami. W półmroku widziała zarysy ich doskonale wyrzeźbionych pleców. W jednej chwili zamarła. Nie sparaliżował jej lodowaty wzrok Sky, który niemal krzyczał „Co ty wyprawiasz?! Nie ruszaj się!”. Tuż obok niej stała ostatnia, siódma figura. Największa ze wszystkich. Postać miała skrzyżowane racę na piersi, w obu trzymała insygnia władzy królewskiej, które Jaga znała z podręcznika do historii. Jeden przypominał berło, drugi bicz. Miał dużych rozmiarów, jasną koronę, która kontrastowała z jego pomalowaną na zielono twarzą. Części ciała pokrywały kamienne bandaże. Wyglądał jak śmiertelny faraon w postaci mumii, który zamierza się obudzić. Jagoda oparła się plecami o zakurzoną, ceglaną ścianę. Przyglądała się ze strachem w oczach profilowi władcy podziemi. Boga śmierci i odrodzonego życia. „Wielkiego sędziego zmarłych” podpowiedział jej rozum.

Ozyrys.


ROZDZIAŁ VII


             Była pewna od razu. Przemknęła między murem tak, by znowu stać przodem do pozostałych figur. Skyler miotała błyskawicami, jednak Jagodzie udało się przetrzymać jej przeszywające spojrzenie. Nastolatki usłyszały ponowne trzaśnięcie i głośny, ale oddalający się tupot. „Poszedł.” Przeleciało wszystkim przez myśl. Odetchnęły z ulgą.

-Mogłaś nas narazić! – syknęła jeszcze szeptem czarnowłosa. Hipiska wzruszyła ramionami i posłała koleżance złośliwy uśmieszek. Sky nie zareagowała.

-Powinnaś tam zajrzeć. – dodała na głos, wskazując głową szczelinę między ścianą i rzeźbami. Skyler zrobiła taki ruch, jakby odgarniała włosy z ramienia, jednak w jej przypadku było to zupełnie bezsensowne. Jej krótkie kosmyki nawet nie drgnęły. Przeszła wyprostowała przez wąskie przesmyk, a jej i tak chude nogi wydały się przyjaciółkom niemal anorektyczne. „Skyler na pewno, by to ucieszyło.” Pomyślała Jaga, spoglądając na swoje nieco zaokrąglone biodra. Gotka jęknęła, ale po chwili udała, że kaszle. Nie chciała widzieć satysfakcji w oczach rudowłosej. Podeszła bliżej pomnika i zauważyła kolejny kryształ.

Był czarny. Krystalicznie czarny. To było niesamowite, że w mroku, widząc jedynie kontury kształtów, mogła dostrzec taki szczegół. Jednak kamień wyróżniał się w ciemnościach, choć kolorem niemalże się nie różnił. Świecił swoim własnym blaskiem i czarował Skyler. Powoli wyciągnęła drżącą dłoń i położyła palce na zimnym krysztale. W jednej chwili przez całe jej ciało przepłynął przerażający, ale przyjemny prąd. Poczuła dreszcze satysfakcji. I nagle poczuła ogromną potrzebę, by go mieć. Na własność. Zerwać go z szyi giganta i nosić z dumą, patrząc jak ludzie jej zazdroszczą.

-Niesamowity, prawda? – powiedziała z uznaniem rudowłosa. Skyler zamruczała, jakby po raz pierwszy od dawna przyznawała jej rację. Nie interesowało ją to, że przyjaciółka miała na myśli potężny, kamienny posąg egipskiego Boga. Britney na nowo włączyła latarkę.

-Powinnyśmy je wziąć? – wtrąciła subtelnie Lucrecia. Upatrzyła sobie amarantowy klejnocik uwieszony na twardym karku Thotha, który zwisał swobodnie na jego klatce piersiowej.

-Jest ich siedem. – zauważyła Bri i podniosła oczy znad promienia latarki.

-Ja biorę ten. – rzuciła Skyler, nie czekając na wspólną decyzję. Poczuła jak włosy jeżą się jej na karku, jak u dzikiego zwierzęcia tuż przed skokiem na ofiarę. Pochwyciła w obie ręce śliski, delikatny przedmiot i jednym, szybkim ruchem pociągnęła go w dół, by zerwał rzemyk. Miała wrażenie że kamienne, surowe oczy rzeźby zaświeciły blaskiem skradzionego diamentu. Cofnęła się, niemal upadając. Czuła, jakby mierzyli się wzrokiem. Przeszła w pośpiechu przez szczelinę i wypadła z niej jak torpeda, wpadając na Brit. Skarb kiwał się na sznurku, wprawiony w ruch drżeniem jej dłoni. Bez słów, widząc postępek współlokatorki, dziewczyny zaczęły zrywać kamienie. Britney skierowała światło na szkarłatny kryształ, który poprzednio oślepił Jagodę. Lubiła czerwony. To był jej ulubiony kolor. Stanęła na palcach i ostrożnie zsunęła naszyjnik przez głowę szakala. Również teraz mogłaby przysiąc, że jego skośne, zimne oczy pokrywała na moment purpura. Podobnie było kiedy Luci z wielkim trudem zdjęła amarantowy kryształ, a Jaga granatowy. Z szyi Horusa, boga którego rozpoznała od razu. Niemal wyczuwało się napięcie unoszące się w powietrzu.

-Powinnyśmy się już stąd wynosić. – rzuciła beznamiętnie Gotka, chowając diament do kieszeni swetra z logo szkoły. Wszystkie tak odczuwały. Pokiwały zgodnie głowami. Już wystarczająco czasu przebywały w podziemiu. Nie tylko było to ryzykowne, bo ktoś mógł zauważyć ich nieobecność. Zaczynały czuć się nieswojo, jakby wtargnęły nieproszone na cudzą imprezę, albo naruszały jakieś święte miejsce. Głęboko wiedziały, że to jest święte miejsce. Cichymi krokami, z wielką ostrożnością znalazły się w piwnicy. Ruchoma ściana zasunęła się za nimi bezgłośnie. Britney, jako najwyższa ze wszystkich, zauważyła, że środek słońca zaczynał się wyróżniać. Narysowane promienie i całą resztę muru pokrywała cienka warstwa kurzu. Jedynie przycisk był czysty, wytarty jej własnym palcem. Wydawał się niezwykle jasny, a jego żółć rzucała się w oczy. Wcześniej zlewał się z otoczeniem i był niemal niezauważalny. Jej źrenice powiększyły się nieznacznie i zadrgały. Czy tak było już wcześniej, ale tego nie zauważyła? Augustus musiał to spostrzec, kiedy był tu niedawno. Przelękła się. Odruchowo rozejrzała się po małym pokoju i znowu spojrzała na przycisk. Koleżanki powędrowały za jej wzrokiem i doskonale go zrozumiały. Jednak co mogły zrobić? Nanieść trochę brudu? Wówczas w innym miejscu zrobiłoby się z niewyjaśnionych przyczyn czysto, a na górnej listwie tuż przy suficie osiadłby nagle kurz. Wyglądały bezradnie. Kończył im się czas. Nie mogły beztrosko przebywać w piwnicy bez możliwości narażenia się. Bri odwróciła się przodem do ściany i nie myśląc, instynktownie dmuchnęła, nabranym przedtem powietrzem na rysunek słońca. Drobinki uniosły się do góry i zaczęły leniwie opadać. Cały obrazem wydał im się nieco odnowiony, ale nie dominował, gdy patrzyło się na całość.

-Przynajmniej nie rzuca się oczy. – zwróciła się do kompanek.

-Chodźmy już. – dodała po chwili.

Dziewczyny szły wolno, krok za krokiem. Jedna za drugą. Skyler przekręciła kluczyk w zamku i drzwi otworzyły się z delikatnym skrzypnięciem. Rozejrzała się niepewnie. „Droga wolna.” Pomyślała i dała znak rękę. Nastolatki zeszły z betonowych schodów i stanęły na grubym dywanie. Na szczęście było na nim mnóstwo odcisków butów i piachu z dworu. Sky przekręciła znowu małym, srebrnym kluczykiem. Drzwi były zamknięte, a one chyba nie zostawiły po sobie żadnych śladów. Musiały jeszcze tylko wejść na górę i odwiesić go na miejsce. Nagle w jej głowie pojawiła się myśl. Podczas, gdy były w sekretnym pokoju z rzeźbami Bogów, wyraźnie słyszała jak dozorca schodzi do piwnicy. Wówczas kluczyk przebywał w jej kieszeni. Jak mogła być taka głupia? Mężczyzna już rano domyślał się, że któreś z nich zakradło się do piwnicy. Teraz pewnie pożyczył zapasowy klucz od Sylvii. Teraz był pewien. Jutro rano, w sobotę, oznajmi im to. Powie, żeby nie kłamali. Ma dowody. A one nie będą mogły się przyznać, narażając tym samym wszystkich mieszkańców na jego gniew. Był to człowiek w podeszłym wieku, cienkie, srebrne włosy gdzieniegdzie zakrywały jego głowę. Nosił stary płaszcz i wiecznie szczerzył zęby, kiedy coś mu nie pasowało. A ona po raz kolejny ukradła mu klucz z jego własnego biura. Nieważne, czy klucz, czy coś innego. Żadne z nich nie miało tam wstępu, nie mówiąc już o zabieraniu jego rzeczy lub szperaniu w dokumentach. „Będzie teraz zamykał szafkę z kluczami.” Przemknęło Sky przez myśl. Chciała tylko odłożyć pożyczony przedmiot. Jak najszybciej. Niedługo będą miały własny. Zrobią go z odcisku na plastelinie. Pocieszyła się. Ruszyła chwiejnym krokiem na pierwsze piętro. Gabinet Augustusa był znowu otwarty. „Ostatnio często go tak zostawiał.” Zauważyła czarnowłosa. Wślizgnęła się do środka, a dziewczyny stały na czatach. Odwiesiła kluczyk na niewielki haczyk i wymknęła się z czujnością pantery. Wszystkie skierowały się do swojego pokoju.

Veronica van Channon szła żwawym krokiem, przeskakując przez szpary w chodniku. Jej opalone ramiona były odsłonięte pomimo zimnego wiatru. Miała naturalnie bardzo jasne włosy. Wręcz platynowe. Stanowiły ciekawy kontrast z jej ciemnymi, gorzko czekoladowymi tęczówkami. Nietypowe połączenie. Wyjątkowe. Niosła kartonowe pudełko załadowane rupieciami. Co chwila zerkała na chłopaka, któremu towarzyszyła. Patrzyła na karmelowe kosmyki Blaisa. Był to dobrze zbudowany nastolatek i właśnie opuszczał dom D.A., a jej się to nie podobało. Oddychała rytmicznie, ale wewnątrz cała drżała i z trudem powstrzymywała łzy.

-Tak łatwo ci to przyszło. – wyrwało jej się przez zaciśnięte wargi.

-Co masz na myśli? – spojrzał na nią szeroko otwartymi, zielonymi oczami. Dziewczyna przełknęła ślinę.

-Opuszczasz nas, tak po prostu. Bez zastanowienia. Tak łatwo ci to przyszło. – powtórzyła drżącym głosem. Miała wrażenie, że już dłużej nie jest w stanie powstrzymywać sztormu w jej głowie. Zacisnęła powieki i stanęła w miejscu. Blais obrócił się w jej stronę. Położył bagaż na ziemi i złapał ją za ramiona. Poczuł pod palcami jej rozgrzaną skórę.

-To mi dobrze zrobi. Nie tylko mi. Naprawdę. Dobrze wiesz, że w Australis nie czułem się najlepiej. – powiedział cicho, tak jakby nie chciał jej urazić. Uśmiechnął się promiennie i mogło się wydawać, że jego szeroki uśmiech przegonił burzowe chmury. Właśnie zaświeciło słońce.

sobota, 9 marca 2013

Część 13


Wróciła co sił w nogach na salę gimnastyczną. Do końca lekcji pozostało dwadzieścia minut. Nauczyciel dał znak ręką, by nie przerywali gry. Podszedł do Skyler i uniósł pytająco jedną z brwi.

-Nigdzie jej nie ma. – powiedziała krótko dziewczyna i na znak trenera dołączyła do jednej z drużyn.

-A to ciekawe. – szepnął mężczyzna, kiedy został sam przy wejściu. Podrapał się po trzydniowym zaroście.

-Grajcie dalej! Lucrecia, sędziujesz! – krzyknął do siedzącej na ławce, niećwiczącej blondynki. Dziewczyna z pretensją wskazała opatrunek na policzku. Nauczyciel zaśmiał się głośno i wyszedł z hali. Jasnowłosa z zawiedzioną miną, usiadła na wysokim stołku, ustawionym równo z siatką. Ray odbił żółto-niebieską piłkę wysoko nad głowy graczy. Nathaniel ugiął kolana i wyskoczył, odbijając ją prosto na drugą połowę boiska. Niestety ścina była tak udana, że trafiła Britney prosto w twarz. Nastolatka upadła od siły uderzenia, a wszystkie przyjaciółki zbiegły się wokół niej.

-Faul! Faul! – zaczęła wrzeszczeć Luci. Zeskoczyła z krzesła i ukucnęła obok Bri.

-Boże! Przepraszam Cię bardzo! – chłopak stanął nad poszkodowaną i zaczął nerwowo mrugać. Szatynka rozmasowała czoło i wyprostowała nos. Nastolatek podał jej rękę, a kiedy ją objęła, szarpnął mocno. Stanęła na równe nogi, jednak po chwili zakręciło jej się w głowie i straciła równowagę.

-Zaprowadź ją do pielęgniarki. – poleciła surowym głosem Skyler. Nowoprzybyła rzuciła Nathanielowi potępiające spojrzenie. Ujął ramię Bri i owinął je wokół swojej szyi.

-Grajcie! – pisnęła Luci, kiedy zeszli z boiska. Nath prowadził szatynkę najwolniej jak umiał, po chwili dziewczyna wyprostowała się i uwolniła się z objęcia. Chłopak odruchowo chciał ją złapać, bojąc się, że znowu straci równowagę.

-Już okej. Po prostu zakręciło mi się w głowie. – odparła z uśmiechem widząc jego odruch. Doszli w milczeniu do pokoju higienistki. Na drzwiach wisiała karteczka z napisem „Jestem w środku”. Pani Peel miała bardzo troskliwe podejście do uczniów. Aby oszczędzić im nerwów, zawsze wywieszała odpowiednie powiadomienie. „Jestem w stołówce”, „Szukajcie mnie w sekretariacie”, „Przykro mi, okruszki, jestem na zwolnieniu” i tym podobne. Nathan zapukał dwa razy.

-Proszę! – odezwał się radosny, damski głos. Weszli do środka. Pachniało tu sterylnością. Młoda kobieta, ubrana cała na biało od razu podeszła do nowoprzybyłych. Posadziła Britney na zielonym fotelu. Jasny pokój oświetlało ogromne okno, na ścianach wisiało mnóstwo rysunków przedstawiających koty, a na podłodze leżał kolorowy dywan. Nath usiadł na kozetce. Spojrzał na parapet, na którym dostrzegł małego kaktusa, którego dał pielęgniarce na urodziny. Uniósł kąciki ust, a turkusowe firanki zafalowały od zimnego wietrzyku, który wpadł przez uchyloną szybę. „Zapowiada się na burzę.” Pomyślał, oglądając figlarne ruchy zasłonek. Pani Dorothy Peel obejrzała dokładnie buzię Bri, następnie podała jej plastikowy kubek z wodą.

-Nosek cały, nic Ci nie będzie, złotko. – powiedziała z uśmiechem.

-Tak myślałam. – dziewczyna odwzajemniła gest. Kobieta odebrała puste naczynie i wyrzuciła je do kosza w kształcie żaby.

-Tylko unikaj gwałtownych ruchów przez jakiś czas, bo może jeszcze główka zaboleć. – pogłaskała brązowe włosy nastolatki spięte w ciasnego kucyka.

-No, zmykajcie okruszki. – higienistka puściła oczko do chłopaka i stuknęła biodrem Britney, kiedy ta wstała. Zaśmiali się subtelnie i wyszli na korytarz. Spokojnie przebierali nogami. Bri szła lekko pochylona, Nath rzucał jej co chwila ukradkowe spojrzenia. Cieszył się sam do siebie w duchu. Podziwiał jej lśniące kosmyki, błękitne oczy i tą radość, która niemal emanowała z dziewczyny. Spojrzał w dół. Ich dłonie znajdowały się parę centymetrów od siebie, kołysały się w rytm ich chodu. Nastolatka obróciła głowę i spojrzała na kolegę. Następnie na punk, w który się wpatrywał. Zachichotała i szturchnęła go delikatnie łokciem. Zamrugał nerwowo i spojrzał na nią speszony. Jednak ona miała rozpromienioną buzię i odsłaniała białe ząbki w uśmiechu. Rozprostował czoło i uniósł brwi. Poczuł przyjemne ciepło, rozpływające się w brzuchu. Oboje oblali się rumieńcem.

-Czemu wyszliście z auli? – zaskoczył ich trener, kiedy byli już przy szerokich, szklanych drzwiach na hale.

-Dostałam, byliśmy u Pani Peel. – Bri wskazała na skronie. Mężczyzna ruchem ręki kazał im wejść, sam wszedł za nimi.

-Dobra! Zaraz dzwonek! Zmykajcie do szatni! – krzyknął Pan Elvirstein i zagwizdał kilka razy gwizdkiem na rzemyku. Uczniowie poszli się przebierać. Nauczyciel nie wspomniał nikomu, że nawet dyrektorka nie wiedziała, gdzie przebywa obecnie Anastasia. Wrócił do swojego pokoju, przygotować się do następnej lekcji. Jednak w tym samym momencie coś natchnęło lokatorów domu Clio. Rozejrzeli się po sobie. Mina ich trenera zdradzała jego niepokój.

-Wie ktoś, gdzie jest Nastia? – rzucił beznamiętnie Logan. W przebieralni chłopaków wszyscy wzruszyli ramionami. Zaraz zaczęły się odezwy typu „A co? Szukasz ukochanej?” albo „A czemu się nią interesujesz?”. Jak to chłopcy, nikogo to naprawdę nie interesowało. W pomieszczeniu obok, dziewczęta patrzyły smutno na zamkniętą, nieużywaną szafkę.

Nastia była samotniczką, z nikim się nie związała, ani nie zaprzyjaźniła. Czuły się winne jej zniknięciu. Nie przyjęły jej ciepło. Jej współlokatorki, Ann, Phyllis i Margo, choć początkowo starały się być dla niej miłe, a przynajmniej Margaret, i tak nie wykazały odpowiedniej cierpliwości. Dziewczyna zawsze siedziała sama w szczelinie między łóżkiem, a komodą. Zamykała się w swoich świecie, przelewając na papier nikomu nie znane treści. Jej dziennik w grafitowej oprawie z narysowanym, sierpowatym księżycem był najbardziej tajemniczą rzeczą w całym domu. Dzwonek zadzwonił dwa razy, co oznaczało niespodziewany apel. Każdy uczeń musiał poświęcić przerwę, by wysłuchać co ma do powiedzenia Pani Mouver. Wszyscy wyszli z klas i jednym, zgodnym nurtem udali się pod aule, gdzie zwykła przemawiać. Miała na sobie plisowany kostium w kratę, strój różnił się od tego, w którym przyjaciółki widziały ją ostatnią. Roześmiały się na samo wspomnienie wałków w czerwonych włosach kobiety. Weszła po paru stopniach na scenę, na której odbywały się najróżniejsze przedstawienia i chwyciła oburącz, ustawiony wcześniej mikrofon. Odkrząknęła sowicie, a pisk i pochłoń zakwiczał w głośnikach w całej szkole. Nastolatkowie zatkali uszy, a ich twarze przybrały wyraz mówiący „Znowu to samo?”. Zebranie zostało oficjalnie rozpoczęte.

-To zajmie tylko minutkę. – rzuciła na dobry początek dyrektorka i wsunęła na nos zapasowe okulary. Ray i Logan wymienili się złośliwymi uśmieszkami.

-Chciałam tylko oznajmić, że jakiś czas temu otrzymałam podanie o przeniesienie do innego domu. – studenci rozejrzeli się po sobie z niepewnością w oczach. Zaczęły się kłótnie i krzyki. Podobna sytuacja zaistniała pierwszy raz w historii szkoły, więc wzbudziła ona niemałą fascynację. Koleżanki zaczęły plotkować, kto mógłby wnieść o coś podobnego. Koledzy, byli ciekawi czy sami mogliby się przenieść do domu, gdzie są ładniejsze dziewczyny. Cały korytarz aż huczał od pytań, echo niosło się po całym pomieszczeniu.

-Spokój! – poleciła Pani Mouver i tupnęła kilka razy niskim obcasem. Nagle wszyscy uspokoili się, wyprostowali i w skupieniu czekali na słowa wyjaśnienia. Kobieta uniosła brwi w zdziwieniu i z zadowoleniem pokiwała głową. Nie pamiętała kiedy uczniowie byli czymś tak zainteresowani.

-Podanie złożył Fred Mitchell. – zaczęła na nowo dyrektorka. Na podest wszedł średniego wzrostu chłopak o rudawych włosach. Logan i Ray ponownie wymienili zaintrygowane spojrzenia.

Fred był szesnastym mieszkańcem domu Clio. Był widoczny wyłącznie na posiłkach, po czym uciekał do domu D.A., gdzie wraz z resztą miłośników science fiction zamykał się w świecie gier. Skrót D.A. oznaczał Dryococelus Australis, który uważany jest za najrzadszego owada na świecie. Nauczyciel, wybierający nazwę temu domowi był biologiem i zarazem dobrym przyjacielem Pana Occultos’ a. Rudzielec mrugnął zaspale, a następnie odsłonił zęby i leniwie się wyprostował. Czuł się niezręcznie, będąc w centrum uwagi.

-Podał dobre powody, poparł je odpowiednią argumentacją, dlatego właśnie, nie widzę powodu, by odrzucić prośbę Pana Mitchell’ a. Również dlatego, że od razu znalazł się ochotnik na jego miejsce. Dzięki temu unikniemy niepotrzebnego zamieszania i nieprawidłowej liczby uczniów w domach. Miejsce w pokoju Freda zajmie Blais Sullivan, mieszkający do tej pory w domu D.A.. Chłopcy jedynie się wymienią, więc proszę, byście nie znosili podobnych podań do mojego biura, jeśli wcześniej nie uzgodnicie szczegółów. Dziękuję za uwagę, dziś chłopcy poprzenoszą swoje rzeczy. Możecie wracać do klas, przerwa się za moment skończy. – kobieta posłała swoim uczniom złośliwy uśmieszek, wyprostowała żakiet i z wdziękiem ociężałego słonia zeszła ze schodków i udała się do gabinetu. Nastolatkowie mruczeli coś pod nosami i rozeszli się po szkole.

-Świetnie! – zawołała z satysfakcją Skyler, kiedy w korytarzu zrobiło się luźniej. Przyjaciółki skierowały na nią zaciekawione oczy.

-Nie rozumiecie? Kiedy ten paskudny Fred będzie się wynosił, zrobi się zamieszanie. Augustus na pewno będzie pomagał nosić walizki i pudła. To nasza szansa dziewczyny! – podsumowała, niemal podskakując z emocji. Zaraz jednak przypomniała sobie pogardę Willa co do okazywania emocji publicznie, ściągnęła usta i zmarszczyła nos.

-Nie zrobiłyśmy jeszcze klucza. – powiedziała cicho Lucrecia, przypominając sobie dzielne zagranie koleżanki, o którym opowiedziała w szatni.

-Dlaczego ty jesteś taka głupia?! Przecież nie musimy mieć własnego klucza, skoro Augustusa nie będzie! – ryknęła Gotka. Blondynka odwróciła głowę, a lśniące kosmyki nakryły jej bladą twarz. Czy ona naprawdę mówi same niepotrzebne rzeczy? Przyjaciółki przytaknęły, dziś nie będą musiały czekać do zmroku, aż dozorca zaśnie. Będą miały więcej czasu i mniej nadzoru. Wszystko zapowiadało się znakomicie.
 
W salonie pachniało jak zwykle, przepysznie. Sylvia krzątała się w kuchni, ale Margaret nie było widać. Fred schodził ze schodów, grając na psp. Za nim szedł Augustus taszcząc kilka kartonów. Minęli dziewczyny w drzwiach. Już pora. Czmychnęły na piętro.

-Dziewczynki? To wy? Dziś obiad będzie troszkę później! – krzyknęła gospodyni, nie wychylając się nawet z kuchni. Nikt jej nie odpowiedział. Pokój dozorcy na szczęście był otwarty. Na biurku leżało mnóstwo listów i kilka nierozpakowanych paczek. W szafce brakowało jedynie klucza do szopy, gdzie poszczególni uczniowie trzymali na przykład rowery. Sky chwyciła srebrny, najmniejszy. Niczego innego nie ruszając, wśród hałasu i skwierczenia patelni dziewczyny zeszły do piwnicy. Zdążyła już osiąść nowa, cienka warstwa kurzu. Britney podeszła do ukrytego przycisku.

-A co z Charlesem? – wtrąciła ostrożnie Lucrecia. Jednak czarnowłosa posłała jej nienawistne spojrzenie. Blondynka zgarbiła się. Jagoda niespodziewanie położyła jej dłoń na ramieniu i mocno objęła. „Nie czas na smutki” zdawały się mówić jej oczy. Jasnowłosa chciała jeszcze dodać, że to nienajlepszy pomysł schodzić tutaj w mundurkach, ale czuła, że nie powinna się narażać. Skyler i tak wiedziała swoje. Bri wcisnęła środek słońca. Rozległ się cichutki odgłos szurania, po czym przejście na nowo się otworzyło. Specjalnie dla nich. Tym razem, z uśmiechami na twarzach, przyjaciółki weszły do tajemniczej komnaty pełnej ksiąg. Przesuwana ściana zamknęła prawie bezgłośnie. Luci zbadała wzrokiem lukę w podłodze, posłała jej nienawistne spojrzenie. Gdyby jednak ktoś zerknął na nią w tym momencie, nie zauważyłby nienawiści płynącej z jej błękitnych zwierciadeł. Zła twarz blondynki przypominała raczej zdenerwowanego chomika. Nadęte policzki i lekko zmarszczony nos, czyniły ją niezwykle uroczą, nawet gdy się gniewała. Obeszła przepaść i niemal przylgnęła do Britney, która stała już przy obróconym regale z książkami. W pomieszczeniu panowała ciemność. Świeca w żyrandolu wypaliła się doszczętnie, kolorowe ogniki nie tańczyły już na ścianach. Dziewczęta nachyliły się, by zajrzeć do środka. Bri włączyła latarkę i skierowała słaby promień do kolejnego, sekretnego pokoju. Reszta przyjaciółek doskoczyła do nich z zafascynowaniem na ustach.

-Poświeć tutaj. – powiedziała dyskretnie jasnowłosa, trzymając się kurczowo szarej spódniczki współlokatorki. Brit posłała jej szeroki uśmiech i skierowała światło kolejno, w każdy obszar komnaty.

Była to bardzo szeroka sala. Po środku stała lekko pęknięta kolumna z siedmioma, niewielkimi wnękami, układającymi się w kształt kwiatu. Mury zbudowane były z ciężkich, beżowych bloków, ściśle do siebie przylegających. Po dwóch stronach kolumny stały po trzy rzeźby, przedstawiające potężnych ludzi z głowami zwierząt lub dziwnymi nakryciami głowy. Każda figura trzymała w ugiętej ręce kamienną laskę, a w drugiej, spuszczonej wzdłuż nóg, przedmiot przypominający literę „T” z rączką. Posągi były wyraźnie naruszone przez czas, jednak bez większego problemu można wyło dostrzec wyrzeźbione szczegóły. Najbardziej rzucały się w oczy kryształy, zawieszone na ich szyjach. Miały różne kolory, ale wszystkie były w najciemniejszym odcieniu. Błyszczące i odbijające światło latarki. Nastolatki wyprostowały się i przeszły przez próg. Pokój był pusty, nie licząc postaci z kamienia i kolumny. Ściany nie były niczym zastawione, komnata różniła się od poprzedniej, nie tylko wyglądem, ale i klimatem. W pomieszczeniu z półkami na książki w każdym rogu, czuło się atmosferę zbliżoną do biblioteki, choć trochę im znaną. Obecnie stały jak sparaliżowane w pomieszczeniu z przed wieków. Zimnym, zakurzonym, bez jakiegokolwiek znanego im przedmiotu.

-Co to za figury? – jęknęła Lucrecia. Żadna z przyjaciółek nie zdobyła się na odpowiedź. Zaczęły krążyć zafascynowane, przyglądając się rzeźbom.

-To na pewno Thoth. – wydukała Jagoda, stając przed ogromnym posągiem mężczyzny z głową ibisa, ptaka o długim, cienkim dziobie. „Na pewno.” Powtórzyła nieco ciszej wpatrując się w jego puste oczy.

-Egipscy bogowie. – powiedziała Britney głosem odkrywcy. Skyler przepchnęła się przez przyjaciółki i ustawiła obok rudowłosej. Hipiska uśmiechnęła się szeroko, pokazując, że jest ewidentnie przekonana o swojej racji. Skyler rzuciła Thothowi lodowate spojrzenie, jakby chciała pokazać, że się nie boi. Niczego się nie boi.

-Rozpoznasz innych? – rzuciła beznamiętnie, nie spuszczając wzroku z boga o ptasiej twarzy. Jagoda przeszła odrobinę w lewo. Przyglądała się szarej kobiecie, trzymającej łuk i strzały. Na jej czoło nachodziła masywna korona z wizerunkiem węża na środku. „Nie.” Szepnęła sama do siebie, zrobiła kolejny krok. Dobrze zbudowany, kamienny mężczyzna z głową szakala. Szkarłatny diament zabłysł nagle i odbił się w jej okularach. Cofnęła się, oślepiona czerwienią. Zamrugała kilka razy. Szakal.

-Seth. – rzekła po chwili. Lucrecia chciała zaklaskać z podekscytowania, jednak Sky zdążyła ją powstrzymać jednym, surowym spojrzeniem. Jagoda nie zatrzymywała się, oglądała właśnie postać po prawej stronie kolumny. Bóg z głową barana z o zakrzywionych rogach, trzymający w prostej dłoni ten sam symbol, przypominający krzyż.

-Nie jestem pewna. – pomyślała na głos piegowata dziewczyna. Poprawiła szkła na nosie. Pokręciła czupryną ze zrezygnowaniem. Przeszła dalej.

piątek, 1 marca 2013

Część 12


ROZDZIAŁ VI
 

Lucrecia zatrzepotała rzęsami i mocno się przeciągnęła. Opuściła bose stópki na podłogę i poczuła delikatne mrowienie w kostce. Rozmasowała bolący punkt. Weszła do łazienki. Opłukała zaspaną twarz zimną wodą. Przejrzała się sobie w lustrze. Dostrzegła zadrapanie i w jednej chwili przypomniała sobie wszystkie zdarzenia z zeszłej nocy. Przejechała palcem po małym strupie. Umyła buzię, a następnie usiłowała przykryć go toną podkładu. Jednak zdało się to na nic i dziewczyna wyszła z gustownym, różowym plasterkiem na policzku.

-Co ty masz na twarzy? – zawołała Sky, zakładając granatowe rajstopy. Luci zasłoniła dłonią opatrunek i podeszła do puzderka ze wstążkami. Przyjaciółka powinna raczej się zmartwić, a nie szydzić z niej. Przecież doskonale wiedziała, co się wydarzyło. Współlokatorki w komplecie zeszły na parter. Charles mrugnął na powitanie do Skyler, jednak ta, zignorowała ten gest. Zajęły swoje miejsca. Zaraz za nimi wszedł Augustus. Wyraźnie nie był w humorze. Wszyscy obecni spoważnieli. Wykonał kilka głośnych kroków w stronę stołu. Spojrzał na "podwładnych" groźnym wzrokiem.

-Kto z was, był przedwczoraj w piwnicy? – ryknął niespodziewanie. Uczniowie spojrzeli po sobie z niepewnością w oczach.

-Rozumiem. Nikt się nie przyzna. W takim razie, karę otrzymają wszyscy, chyba, że winowajca się ujawni. – poczekał chwilę na reakcję domowników. Charles położył dłonie na stole, miał zamiar zaprzeć się i wstać. Jednak Colin, siedzący koło niego, dźgnął go łokciem w żebra i zmarszczył brwi.

-Dobrze więc, skoro macie zamiar zrzucać konsekwencje na przyjaciół, jutro rano...

-Ale jutro jest sobota! – zaprotestowała Sky.

-Przyjeżdżają moi rodzice! – pisnęła Luci.

-Nie ma Pan dowodów! – bronili się uczniowie.

-Nie mam zamiaru słuchać wymówek! – wrzasnął Augustus.

-Jutro o świcie, wszyscy stawicie się przed domem Clio. Chyba, że do tego czasu, dowiem się, kto miał czelność się włamać. – dokończył z kamienną twarzą. Jednak zabierając uczniom weekend, popełnił poważny błąd. Odwrócił się na pięcie, przy czym jego płaszcz uniósł się niczym peleryna. Sylvia wybiegła za nim niosąc porcelanowy talerz, wypełniony po brzegi jedzeniem. Luci spojrzała na Skyler i znowu zakryła dłonią plaster, dając jej znak, że muszą coś zrobić z tą sytuacją. Sky siedziała ze złączonymi palcami i tępo wpatrywała się w miskę z płatkami. Była świadoma, że już nie mogą zakradać się do piwnicy. Zdawała sobie również sprawę, że muszą dokończyć to, co zaczęły. Trzeba więc znaleźć inne wejście. Ale jak?

Dziewczyny wyszły z domu Clio mniej radosne niż zwykle. Lucrecia szurała obcasami po chodniku. Głuchy dźwięk wydawany przez podłogę, gdy zeskakiwała z ostatniego stopnia, już od kilku dni ją zawodził. Najpierw niesłuszna ocena co do obrazku słońca, potem przygoda w tajemnym pokoju. Dzisiejszy dzień też nie zapowiadał się najlepiej. W tym samym momencie Charles zatrzasnął drzwiczki swojej szafki.

-Po co byłeś w piwnicy? – powiedział Colin zarzucając plecak na jedno ramię. Charlie odwrócił się do kolegi.

-O co ci chodzi? – rzucił blondyn i szybkim ruchem zmierzwił uniesioną czuprynę.

-Rano chciałeś się przyznać, a teraz nie wiesz o co chodzi. – podsumował okularnik i przewrócił brązowymi oczami. Blondyn zarzucił plecak na ramię i poszedł prosto do sali lekcyjnej. Kolega uśmiechnął się drwiąco za jego plecami i ruszył za nim. Do klasy weszła raźnym krokiem Pani Barter. Jej krótkie, platynowe włosy były spięte za ucho. Zaczęła lekcję, jednak piątka jej uczniów była skupiona zupełnie na czym innym. Ich myśli skupiały się wokół wielu pytań, na które żadne z nich nie było w stanie odpowiedzieć. Wszyscy zgadzali się w jednym, Augustus miał rację. Nie mogą już sobie pozwalać na conocne wykradanie klucza i buszowanie po domu. Szkoda porzucać zaczęto przygodę, nie dowiedziawszy się nawet czego szukają. Nie byli nawet świadomi, co jest powodem ich rozmyśleń, co znajduje się na w ostatnim pomieszczeniu podziemnych tuneli. Tam zapewne znajduje się wyjście. Drugie wejście. Można by je znaleźć. Jednak czy byłoby możliwe pominięcie wszystkich zagadek i niebezpieczeństw i od razu odkryć przejście do nagrody? Gdyby chociaż wiedzieli co nią jest. Nie było to obecnie ważne. Współlokatorzy obiecali sobie, że pomimo wszystko spróbują innej drogi, jeśli tylko ją odnajdą. Konsternację przerwał nieprzyjemny, świszczący odgłos.

Nauczycielka stuknęła paznokciem w tablicę i zapisała pracę domową.

-Chciałabym, abyście w grupach sześcioosobowych, zrobili album ze wszystkimi rodzajami liści z naszej okolicy. Każdy okaz ma być dokładnie opisany. – kobiecie przerwał donośny dźwięk dzwonka. Spakowała notatki do torby.

-Miłego weekendu życzę. Macie na to dwa tygodnie. – rzuciła wychodzącym studentom. Britney szła pod rękę z Margaret, właśnie minęły stołówkę. Rozmawiały o planach na jutrzejszy dzień.

-Mój młodszy brat Mickey miał do mnie przyjechać. – powiedziała przygnębiona miedzianowłosa.
-Przez tego niemoralnego Augustusa nici z czegokolwiek. Kto wie, co on zamierza. – rzekła równie smutna Bri. W głębi duszy wiedziała, że to po części również jej wina. Nastolatki doszły do sali gimnastycznej i wspólnie udały się do szatni. Unosił się tu duszny zapach mieszanki dezodorantów i potu. Phyllis stała w rozkroku na swoich długich i opalonych nogach. Robiła naprzemiennie skłony do jednej i drugiej stopy. Krótkie, szare spodenki idealnie podkreślały jej kobiece kształty. Podciągnęła zakolanówki zakończone niebieskim i żółtym paskiem, spięła niesforne, czarne loczki w koka i wyszła na hale. Britney założyła sportowe buty z profilowaną podeszwą i żwawo wybiegła za koleżanką. Do szatni przychodziły uczennice i stopniowo robiło się coraz ciaśniej. Sky niemal wyskoczyła na aule, wypchnięta przez tłum przebierających się nastolatek. W dużym pomieszczeniu odbijało się echo. Trybuny były zupełnie puste, nie licząc garstki niećwiczących. Miało się to zmienić już w przyszłym tygodniu, kiedy szkolna drużyna będzie reprezentowała internat w turnieju siatkówki. Zbierają się wówczas wszyscy rodzice, rodziny, przyjaciele z innych szkół i okolicy. Zawody są traktowane niemalże jak święto, jak kolejna przejściówka, by spotkać się z najbliższymi. Annie robiła skony, stojąc prawie na środku sali.

Przy każdym wygięciu pleców, kręciła uwodzicielsko biodrami. Skyler poczuła niewymowną ochotę, żeby ją kopnąć. Powstrzymała się w ostatniej chwili. Na hale wszedł nauczyciel w-fu. Złapał za gwizdek, wiszący dumnie na jego szyi i dmuchnął w niego z całej siły. Od ścian odbiło się echo, głośny odgłos wypłoszył z szatni ostatnich spóźnialskich. Po dwóch stronach mężczyzny, stanęła równe rzędy uczniów. Dziewczęta ustawiały się po jego lewej, natomiast chłopcy po prawej. Nauczyciel stanął bokiem, by od nikogo nie odwracać się plecami. Przeszedł kilka razy pomiędzy nimi, mierząc wszystkich wzrokiem. Ujął mocniej dziennik, który trzymał w ręce, zwilżył długopis językiem i zaczął sprawdzać listę obecności.

-Anastasia Safarova? – wyczytał w końcu Pan Elvirstein. Uczniowie rozejrzeli się z obojętnością w oczach. Znowu zniknęła. Matt uśmiechnął się pod nosem. Sam dziwił się, co tu jeszcze robi. W głowie Skyler narodził się nowy plan, wystąpiła z szeregu.

-Rano mówiła, że źle się czuje. Mogę jej poszukać? – powiedziała z najlepiej udawaną troską na jaką było ją stać. Trener zmierzył ją podejrzliwie wzrokiem. Prezętowała się znakomicie w krótkich spodenkach i obcisłej bluzce na ramiączka z logo szkoły.

-Tylko szybko. – rzucił krótko. Polecił Jeremiemu i Colinowi rozstawić siatkę. Bri miała poprowadzić rozgrzewkę. Francuzka obejrzała się przez ramię, truchtając z powrotem do szatni. Wybiegła na korytarz i ruszyła prosto do domu Clio. Na zewnątrz powitał ją chłodny wiatr, słońce schowało się za burzowymi chmurami. Stanęła przed drzwiami wejściowymi na pewnie nacisnęła na masywną klamkę. Bez trudu weszła do przedsionka. Skoro nie było zamknięte za klucz, to znaczy, że Augustus i Sylvia są w środku. Dziewczyna zakładała, że o tej godzinie powinni być w sklepie i kupować nowe rury pod zlew, na które skarżyła się wczoraj kobieta. Nastolatka wypuściła powietrze ustami. Naskoczyła na trzeci stopień i w pośpiechu pokonywała kolejne.

-Co tu robisz o tej porze, Sky? – zapytała Sylvia, wychylając głowę z salony na parterze. Czarnowłosa spojrzała w dół przez barierkę.

-Pan Elvirstein kazał mi poszukać Nastii. – odparła. Gospodyni wytarła dłonie o czerwony fartuszek i uśmiechnęła się do uczennicy. Skyler zeskoczyła z ostatniego stopnia i prawie wpadła na Augustusa.

-Co się tu wyprawia? – wrzasnął dozorca, po czym poprawił płaszcz.

-Augustusie! Właśnie miałam poprosić Cię o pomoc. Mógłbyś? – Sylvia rzuciła ukradkowe spojrzenie w kierunku kuchni. Mężczyzna odkrząknął, zmarszczył brwi i sunąc wolno dłonią po poręczy, zszedł na parter i zniknął z gospodynią za ścianą. Sky ruszyła pędem do swojego pokoju. Przetrząsnęła szafkę obok łóżka Lucreci. Wyjęła wszystkie notesiki, kartki i stosy różowych drobiazgów. Na dnie szuflady znalazła to, czego szukała. Wyjęła opakowanie plasteliny, zdecydowanym ruchem rozerwała folię i wyjęła szary rulonik. Znowu wyskoczyła na korytarz, zostawiając za sobą bałagan. Wbiegła do gabinetu kierownika, który wychodząc, zostawił otwarte drzwi. Sięgnęła po mały, srebrny kluczyk, wiszący na haczyku pod napisem „Piwnica” i jak prawdziwy detektyw, odcisnęła go z dwóch stron na kawałku plasteliny. Odwiesiła go na miejsce i bez dotykania czegokolwiek innego wróciła na korytarz. Prawie potknęła się o szorstki, brązowy dywan. Wpadła do pokoju po drugiej stronie. Rozejrzała się niepewnie. Nikogo nie zauważyła. Wróciła do siebie i schowała odcisk do małego pudełka, które stało na jej biurku. Spoczywał pomiędzy czarnymi perłami i pierścionkiem z granatowym oczkiem. Ułożyła go tak, by nic nie zmieniło jego kształtu.