piątek, 19 lipca 2013

Część 24


Zauważył truchtającą Jagodę. Zamachała do współlokatorów ręką, za kilka chwil stała już przy nich.

-I co? – zapytała Sky, przepychając Charlesa, tak by stanąć na przeciwko rudej.

-Nigdzie jej nie ma. W domu, w szkole, biurze, nigdzie. Wpadłam na Pana Elvirstein ‘ a, ale on też nie pomógł. – skończyła i odetchnęła spokojnie. Oczy Francuzki zalśniły złością. Zamknęła powieki, odczekała chwilę.

-Super. – rzekła krótko, zawiedzionym głosem. Strażnik wychylił się przez okno, zauważył Jagodę i wyszedł na zewnątrz.

-Już z powrotem? – odezwał się zadowolony.

Klucze upięte przy jego pasie, głośno zadźwięczały. Jaga posmutniała i przecząco pokiwała głową. Mężczyzna uśmiechnął się złośliwie.

-Wy jesteście z domu Clio, tak? – powiedział grubym basem.

-Tak. – odparła szybko Lucrecia, jakby z nadzieją.

-To szkoda, że nie mogłyście pojechać w sobotę. – wybuchł głośnym, mikołajowym śmiechem. Skyler spochmurniała jeszcze bardziej. Mężczyzna spojrzał jeszcze raz na gromadkę uczniów. Zauważył Charlesa i jego surową minę.

-Mogliście. – poprawił się strażnic, kładąc nacisk na końcówkę.

-Ty też, chłopcze, chciałeś na zakupy? – dodał drwiąco. Chłopak podszedł do niego, na tyle blisko, że niemal dotknął wystającego brzucha.

-Żebyś wiedział, więc może z łaski swojej, wezwiesz tą taksówkę? – w jego głosie słychać było załamanie, jakby szykował się na wyśmianie. Ku jego zaskoczeniu, strażnik wyprostował się, a jego twarz złagodniała. Zamrugał gwałtownie i wydawał się jakby nieobecny.

-Wezwę taksówkę. – powiedział bez żadnych emocji. Wyjął telefon z kieszeni spodni i wybrał numer. Przyłożył komórkę do ucha, wymienił kilka zdań z osobą po drugiej stronie, podziękował i zawrócił do stróżówki.

-Co się stało? – zapiszczała Luci, patrząc na zdziwione twarze przyjaciół.

-Sama nie wiem. – odpowiedziała szczerze Jagoda. Skyler podeszła do Charlesa i zmierzyła go szorstkim wzrokiem.

-Czy ty go przekonałeś? Co tu jest grane? – rzekła z pretensją, chociaż można było również usłyszeć frustrację, że jej się nie udało.

-Sam chciałbym wiedzieć. – odezwał się po chwili Charlie. Podrapał się po głowie i nagle zesztywniał. Doznał olśnienia, wyciągnął spod bluzki żółty kryształ na rzemieniu. Uśmiechnął się, pokazując nastolatkom diament.

-Już chyba wiem, co się stało. – powiedział tonem detektywa, który właśnie rozwiązał skomplikowaną zagadkę.

-Wiemy już, co potrafi twój! Bogini Maat była kimś w rodzaju sędzi i nikt nie śmiał podważyć jej słów! – zawołała podekscytowana Jaga, przemycając swoją wiedzę.

-Super. – głos Charlesa wydał się zafascynowany, jakby właśnie pojął jak potężny przedmiot posiada. Uśmiechnął się uwodzicielsko, co wychodziło mu najlepiej i schował kryształ pod koszulkę.

Po dziesięciu minutach, pod bramą rozległo się trąbienie. Taksówkarz zdecydowanie próbował zwrócić na siebie uwagę. Uczniowie wymienili się zadowolonymi uśmiechami i zgodnie przeszli przez ogrodzenie, oddzielające internat od lasu i świata. Charles rzucił się na siedzenie z przodu, obok kierowcy, jednak Sky szybkim ruchem zamknęła mu drzwi samochodowe przed nosem. Chłopak uderzył się w czoło, ale pomimo to, posłał jej swój uśmieszek. Wyprostował się i przepuścił ją. Usiadł z tyłu. Do drzwi podeszła Luci, a Charlie niemal wciągnął ją do środka, sadzając na kolanach. Dziewczyna zaśmiała się uroczo, Skyler warknęła, hamując w ostatniej chwili wybuch gniewu. Jagoda czekała w spokoju, aż wszyscy się usadowią. Podczas całego zamieszania i sprzeczki nie-zakochanych, z cienia wyszedł Will. Wszystkiemu się dokładnie przyglądał, i mimo że nie usłyszał każdego słowa, udało mu się jakoś poskładać to, co widział, w całość. Przeskoczył przez bramę, by nie usłyszeli skrzypienia furtki. Podkradł się do tyłu samochodu i uchylił bagażnik. Jakie to szczęście, że przycisk do jego otwarcia znajdował się tutaj, a nie przy taksówkarzu. To bardzo głupio ze strony projektantów. Z drugiej strony, to tylko taksówka. Wślizgnął się do środka i zamknął klapę. Leżał w zupełnej ciemności, odcięty od dźwięków, czując każdy ruch auta. Nie trwało to jednak długo. Kiedy poczuł, że stanęli, zdmuchnął grzywkę z czoło i otworzył bagażnik, niemal upadając na ulicę. Stali na parkingu. Odbiegł kawałek na ugiętych nogach i schował się za mercedesem. Trzy dziewczyny i chłopak wysiedli z żółtego wozu. Sky przez chwilę była pochylona, jakby wymieniała jeszcze parę zdań z mężczyzną za kółkiem. Zatrzasnęła drzwi. Wyjęła z torebki okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnęła się złowieszczo. Zupełnie tak, jakby poczuła się wolna.

sobota, 8 czerwca 2013

Część 23


-Pojedziemy dziś wyrobić klucz? – zapytała Bri, przerywając męczącą ciszę, kiedy znalazły się już w pokoju.

-Tak. – rzuciła beznamiętnie Skyler.

-Najwyższa pora – dodała po chwili, wysypując podręczniki z torby, rzuconej na łóżko.

-To idziemy? – wtrąciła wesoło Jagoda, uśmiechając się zadziornie. Sky uniosła podbródek i nieznaczenie pokiwała głową, przy czym jej duże kolczyki zadźwięczały głośno. Miała wyraz twarzy niczym Kleopatra, udająca się do wrogiej ziemi, by olśnić wszystkich swoją wspaniałością. Wyszła z pomieszczenia z torbą na ramieniu, przebierając wysokimi obcasami i bujając biodrami. Miała lekko przymrużone oczy, perfekcyjnie umalowane, wydęte, małe usta i zafrasowany wyraz twarzy. Jaga przewróciła kocimi oczami i uśmiechnęła się do Bri i Luci, dając im znak, że też powinny już wyjść. Odwzajemniły gest. Po minucie znajdowały się w korytarzu na parterze, Sky czekała już w przedsionku. Lucrecia i hipiska weszły do sieni, Britney szła z tyłu. Nagle z salonu wyszedł Nathaniel, trzymał w ręku kubek z gorącą, parującą herbatą. Wziął małego łyka, a siorbnięcie usłyszała Bri, która już jedną nogą była w przedpokoju.

-O, hej, Britney. – wydukał Nath, widząc jej brązowy kucyk. Dziewczyna odwróciła się na pięcie. Przez ramie zobaczyła nienawistne spojrzenie Skyler.

-Cześć. – odparła szybko i przybrała zmieszaną minę. Nastolatek stał w miejscu, przyglądając się jej spokojnie, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć. Bri uniosła rękę i wskazała kciukiem drzwi wejściowe.

-Wiesz co, tak jakby się trochę śpieszę, więc powinnam już iść. – powiedziała ostrożnie, badając uważnie jego reakcję. Pokiwał głową i uniósł kąciki ust.

-Jasne. – rzucił prędko, jednak jego głos wydawał się być odrobinę zawiedziony. Przez drewniany łuk przeszedł William. Zauważył plecy Nath ‘ a i speszoną Bri. Wykrzywił twarz w okrutnym grymasie i zmienił kierunek. Udał, że chce wyjść za zewnątrz i z premedytacją popchnął Nathaniela. Chłopak stracił równowagę, zdążył tylko zauważyć przerażoną twarz Britney. Kubek wypadł mu z rąk, a parzący napój oblał nastolatkę. Pomieszczenie wypełnił krzyk bólu. Will spostrzegł co się stało, przeszył go dreszcz, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył. Kiedy chciał komuś zaleźć za skórę, robił wszystko umyślnie, patrzył z satysfakcją na efekty. Teraz czuł jak skóra zaczyna mu płonąć, a ręce drżeć. Bez namysłu kopnął kubek, który leżał na dywanie i schylił się ku Britney. Nath już kucał koło niej. Zarzucił jej ramię na swoją szyję i podniósł ją z ziemi. Miała zmrużone oczy, zaczerwieniony policzek, uda i przedramię.

-Mogę iść sama… nic mi nie jest. To tylko podrażnienie. – mamrotała pod nosem, ale Nathaniel złapał ją jeszcze mocniej. Rzucił Willowi wyzywające spojrzenie.

-No, rusz się! Zrób coś! Powiadom kogoś!

Czarnowłosy chłopak zamrugał, z całej siły próbował powstrzymać trzęsienie się rąk. Rozejrzał się w poszukiwaniu Sylvii lub Augustusa. Po drodze natrafił jednak na nienawistny i przesiąknięty goryczą wzrok Skyler. Jej twarz skrywał półmrok, ale doskonale widział pioruny bijące z jej zwierciadeł. Pokręciła głową z dezaprobatą i zwróciła się do koleżanek.

-Musimy iść. – powiedziała spokojnie, nie spuszczając go z oczu. Jaga i Lucrecia spojrzały na nią z przerażeniem. Jasnowłosa otworzyła usta, chcąc zaprotestować.

-Musimy iść. – powtórzyła Francuzka z nową siłą. Obróciła się i wyszła na dwór. Dzienne światło na chwilę wlało się na korytarz. Wszyscy patrzyli na Willa. Próbował zmarszczyć czoło i nie dać po sobie poznać żadnych emocji. Nathan zniknął, a wraz z nim półprzytomna Britney. Blondynka i ruda również wyszły.

-Nathaniel sobie doskonale poradzi. Ona też przesadza, chyba, że dostała tym kubkiem w głowę. – mruknął sam do siebie, nie miał innego wyjścia, został zupełnie sam. Instynkt kazał zbadać mu, co powstrzymało dziewczyny od pomocy przyjaciółce. Musiał mieć jakiś cel, inaczej zacząłby się obwiniać, a to nie wróżyło niczego dobrego. Zawsze kiedy pozwalał emocjom nad sobą zapanować, działo się coś niedobrego. Walnął się w ramię, otrząsnął się. Ruszył za dziewczynami, zostawiając za sobą kałużę herbaty, potłuczone naczynie i własne uczucia.


Lucrecia, Jagoda i Skyler szły pospiesznie po chodniku, prowadzącym do głównej bramy.

-Jak mogłyśmy ją zostawić?! – nie wytrzymała nagle jasnowłosa. Jej cieniutki, piskliwy i rozpaczliwy głos, rozdźwięczał w uszach kompanek.

-Nie pomogłybyśmy, gdybyśmy zostały, więc już lepiej zrobimy, jak zdobędziemy ten klucz. Brit nic nie będzie, zajmą się nią. – powiedziała Skyler, nawet się nie obracając. Maszerowała prosto przed siebie, starając się nie myśleć od wydarzeniach sprzed chwili. Sama nie rozumiała jak mogła porzucić przyjaciółkę, która na jej miejscu, na pewno by została. Ale nie był to czas, by się obwiniać, doskonale wiedziała, że nie mogłaby jej pomóc. Błękitne tęczówki Luci zaszły mgłą, Jaga nerwowo bawiła się rudym loczkiem. Jednak żadna z nich się nie zatrzymała. Parę metrów za nimi szedł Will, wzdłuż drzew i cieni, które zapewniały mu kamuflaż. Zmarszczył nos i przyspieszył tępo. Doszli do stróżówki, niewysoki mężczyzna w mundurze z logo szkoły zbliżył się do nich.

-Tak? – zapytał grubym głosem. Potrząsnął pasem, opasającym brzuch, klucze brzdęknęły. Skyler wystąpiła przed szereg, oparła dłonie na biodrach i uniosła głowę.

-Chciałybyśmy pojechać do miasta na zakupy. – powiedziała pretensjonalnie, jakby w ogóle nie miał prawa ją o to pytać.

-Niestety, panienko. Takie upoważnienie wydaje Pani Mouver.

-Nie w niedziele. – rzuciła bezczelnie, uśmiechając się wyzywająco. Mężczyzna zaśmiał się, zabrzmiało to jak „ho, ho, ho” Świętego Mikołaja. Pokiwał palcem wskazującym.

-Do wezwania taksówki zawsze jest potrzebna zgoda waszej dyrektorki. – wyglądał na dość zadowolonego.

-Co takiego?! – ryknęła zrozpaczona Francuzka. Jaga podbiegła bliżej i stanęła przed nią, zasłaniając żyłę, pulsującą na jej czole.

-Moja koleżanka chciała powiedzieć, że nigdy tego od nas nie wymagano. Musieliśmy się jedynie wpisać do księgi, żeby było wiadomo, gdzie przebywamy.

-Zgadza się, panno Brannan. – przytaknął strażnik, uśmieszek nie znikał z jego twarzy. Jagoda była zdezorientowana.

-Więc w czym problem?

-Jeśli zamierzałyście iść na piechotę, to nie ma żadnego. – mężczyzna zaśmiał się po mikołajowemu. Sky warknęła i tupnęła znacznie nogą. „W co on pogrywa?!”

-Przepraszam, Panie Keapper, ale przecież  comiesięczne wpłaty do internatu, obejmują także transport do miasta w każdą niedzielę w miesiącu, jak również ewentualne przepustki, więc naprawdę nie rozumiem, w czym tkwi szkopuł. – powiedziała rudowłosa, niemal na bezdechu. Strażnik westchnął jakby robił się już znudzony.

-Pozwolenie Pani dyrektor na wezwanie taksówki. Tylko tyle, nic nowego. – gra przestała go śmieszyć. Przewrócił oczami.

-Edgar, przecież wiesz, że Mouver zezwoli, a nam się spieszy. Wpiszemy się do księgi, ty wezwiesz taxi, a my wrócimy za dwie godziny. Po problemie. – Skyler zbliżyła się do mężczyzny i przejechała dłonią po jego ramieniu. Luci zrobiła minę, jakby poczuła się niedobrze. Pan Keapper złapał Sky za nadgarstek i odtrącił jej rękę.

-Dziewczyny, na prawdę. Jeśli chcecie wyjść, to po prostu niech któraś skoczy do dyrektorki i weźmie tą cholerną zgodę. – jego ton przybrał na sile. Bezsensowna rozmowa.

-Bri! – odezwała się Skyler, podnosząc wymownie rękę i unosząc brwi, jej ton zabrzmiał tak, jakby zaraz miała wydać komendę. Jednak po chwili zamilkła, a jej oczy zgasły. „Przecież nie pobiegnie, idiotko.”

-Zaraz wracam. – rzuciła prędko Jagoda, odczytując jej zawiedzione spojrzenie. Wręczyła czarnowłosej swoją skurzaną sakiewkę i odbiegła w stronę szkoły. Mężczyzna zaśmiał się po mikołajowemu, zabrzmiało to odrobinę jak drwina.

-Dajcie znać, jak wróci z pozwoleniem. – powiedział, odwracając się od nastolatek. Poszedł spokojnym krokiem do stróżówki, bujając pasem z kluczami. Zniknął im z oczu.

-Gbur. – szepnęła Lucrecia pod nosem, robiąc nadąsaną minę. Sky uniosła kąciki ust i prychnęła, przytakując. Luci uśmiechnęła się zadowolona.

-Proszę, proszę, proszę. – dziewczyny obejrzały się w kierunku, z którego dobiegł głos Charlesa. Chłopak zatrzymał się parę metrów od nich i splótł ramiona na klatce piersiowej, na znak urazy.
-Znowu robicie coś beze mnie. – odezwał się pretensjonalnie. Sky warknęła i instynktownie wsadziła dłonie do kieszeni swetra. Nastolatek podszedł bliżej i podniósł jedną brew w wyczekującym znaku. Luci zachichotała i zasłoniła porcelanową twarzyczkę, by ukryć rumieńce. Charlie był zdziwiony, obejrzał się za siebie, dopatrując się czegoś zabawnego.

niedziela, 19 maja 2013

Część 22


Dom wydawał się bardzo spokojny. Z nikąd nie tryskało rażące światło ani hałas, jedynym źródłem słońca była niewielka świeczka, stojąca na biurku dozorcy. Mężczyzna przeciągnął się leniwie. Odłożył na bok stertę dokumentów, listów i próśb o przepustkę. Oparł się o duży, zielony fotel w gabinecie. Mały płomyczek tańczył wesoło na knocie w takt usypiającej melodii, która grała z pozytywki. Porcelanowa laleczka obracała się na jednej nodze jak prima balerina. Klucz, który napędzał jej mechanizm, obracał się coraz wolniej. Atmosfera była bardzo senna. Dochodziła północ. Augustus ziewnął przeciągle i wstał z trudem. Podniósł świecę, umiejscowioną w maleńkiej filiżance i oświetlając sobie drogę, wyszedł na korytarz i zamknął pokój. Zszedł na parter, sunąc dłonią po poręczy. Wszedł do swojego pokoju i zniknął w odmętach czerni, a ostatnie źródło światła z nim. Zapanował wszech ogarniający mrok. Bri kiwnęła głową, jej sygnał był ledwo dostrzegalny. Przyjaciółki zauważyły jedynie błysk czerwonego kryształu koło jej nadgarstka. Kierownik nie zrobił żadnej afery, nie kazał wszystkim stanąć na baczność i meldować się, jak zawsze robił, gdy kogoś brakowało. „Dobra robota, Skyler.” Powiedziała sobie w duchu szatynka, wchodząc po kolejnych stopniach. Nastolatki szły na palcach, a gruby dywan dodatkowo zagłuszał nawet głośniejszy odgłos.

-Musimy odwiesić klucz do piwnicy. – szepnęła Jaga. Podeszły pod pokój dozorcy. Bri nacisnęła na klamkę, jednak drzwi nawet nie drgnęły. W oczach dziewcząt pojawiła się panika. Z samego rana zauważy brak klucza i wpadnie w furię. Nie będzie go interesowało, że w niedziele nie ma prawa ich kontrolować, ani niczego nakazać. To nie będzie miało żadnego znaczenia. Nagle Luci coś tknęło.

-Przecież nie brałyśmy tego klucza. Charlie otworzył drzwi na dole. – pisnęła podekscytowana. Jaga zamrugała nerwowo i poukładała wszystkie wydarzenia w głowie. Faktycznie. Odetchnęła z ulgą. Mogły spokojnie wrócić do pokoju.

Zamknęły za sobą drzwi. Skyler od razu zeskoczyła na podłogę i z zapartym tchem czekała na słowa wyjaśnienia. Lucrecia podbiegła do niej i objęła w pasie. Sky momentalnie pożałowała, że poprzednio dała się ponieść emocjom. Musiała odbudować swoją postawę. Zdjęła dłonie jasnowłosej i chwyciła ją za ramiona.

-Nie. – powiedziała surowo, starając się, by jej głos nie zabrzmiał zbyt stanowczo. Luci cofnęła się niepewnie, warga zaczęła jej drżeć.

-Nie, nie, nie, Luci. Chodzi mi o to, że jestem teraz zdenerwowana i chcę, żebyście mi opowiedziały wszystko, co zrobiłyście. Nie czas teraz na tulenie. – potrząsnęła nią delikatnie. Blondynka przytaknęła, zagryzając usta. Gotka przewróciła oczami i zwróciła się do Jagi.

-Nic nowego, nie szliśmy dalej. Charles wziął żółty kryształ. – powiedziała  tak, jakby rozmawiały o pogodzie. Sky uśmiechnęła się. Nie szli dalej. Bardzo dobrze. Nie powinni robić niczego bez niej.

-To dobrze. – wyrwało jej się. Nawet nie zdała sobie sprawy z tego, że powiedziała to na głos.

-Myślałam, że będziesz zła, że Charles w ogóle tam był. – rzekła Bri podejrzliwie.

-Nie podoba mi się to, ale nic z tym nie zrobię. Może nam się przydać. – odparła arogancko. Wzruszyła ramionami i ziewnęła.

-Chodźmy spać. – poleciła po chwili. Jej ton zdecydowanie nie brzmiał jak sugestia, wynikająca z dobrego serca. „O odkryciu Neith poinformuję je jutro.” Dodała w myślach. Wróciła na łóżko i zamknęła laptopa. Bogini Neith, trzymająca łuk i strzały, znikła.

 

ROZDZIAŁ XI

 

             Niedziela była równie pogodna. Jagoda obudziła się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Siedziała na parapecie i ostrożnie głaskała małego kaktusa. Z całych sił próbowała wyobrazić sobie znak, który uformował się z chmur. Zauważyła go jako jedyna, tuż przez przybyciem Blaisa. Chwyciła za czystą kartkę, leżącą na biurku i ołówek. Na środku narysowała prostą kreskę, znów zwróciła twarz ku niebu. Druga linia, pozioma. Spojrzała na swoje dzieło. Był to krzyż. Nie, zdecydowanie nie to wtedy zobaczyła. Złapała gumkę i starła kawałek pionowej kreski. Teraz na kartce widniała duża litera „T”.

-Lepiej. – mruknęła pod nosem. Teraz na poziomej linii dorysowała koło. Tak, teraz przypominało to symbol, który uformował się z chmur. I nagle zrozumiała, co przedstawiał. Domyślała się już wcześniej, kiedy zobaczyła go w korytarzach, trzymanego przez bóstwa. Oddaliła papier od oczu, by lepiej się mu przyjrzeć.

-Symbol Ankh. – powiedziała zafascynowana. Zastukała zaciśniętą piąstką w burzę rudych loków. Dlaczego nie przypomniało jej się to wcześniej?

-Symbol nieśmiertelności, dzięki niemu Bogowie są nieśmiertelni! – zawołała radośnie. W tym momencie zadzwonił budzik. Pokój rozbrzmiał głośnym buczeniem, jednak po chwili na przycisku wylądowała dłoń Bri i nieznośny dźwięk ucichł.

-Dzień dobry, skowroneczki.

-Zamknij się, Jaga! – ryknęła Skyler i rzuciła w koleżankę poduszką.

-Właśnie Ruda. – Britney zaniosła się przyjacielskim śmiechem i stanęła na równe nogi. Wykonała serię skłonów i przysiadów. Gotka jęknęła, jakby była znudzona i zakryła twarz kołdra. Jagoda zeskoczyła z parapetu, wciąż trzymając kartkę papieru.

-Coś odkryłam. – powiedziała tajemniczo. Sky wyjrzała spod pierzyny i przyjęła zaciekawioną minę. W tej sekundzie powietrze przeciął szybujący pluszak.

-Co, co, co, co?! – zaświergotała rozbudzona Lucrecia.

-Co jest?! Dziś jakiś dzień rzucania rzeczami w hipisów? – zaśmiała się Jaga.  Przyjaciółki odwzajemniły uśmiechami. Sky westchnęła, dając do zrozumienia, że żałuje, że tak nie jest.

-Co odkryłaś? – przerwała rozluźnioną atmosferę. Jaga wyprostowała się i podeszła do łóżka współlokatorki, podając jej rysunek. Czarnowłosa przyjrzała się uważnie obrazkowi, po chwili podniosła bursztynowe oczy na koleżankę.

-To symbol, który widziałyśmy w komnacie z Bogami.

-Zgadza się. – Jaga odebrała kartkę od Sky i przekazała ją pozostałym. Wróciła na parapet i wyjrzała przez okno.

-Pamiętacie, jak tuż przez przyjściem Blaisa i Veronici, zrobiło się jakby… wietrznie? – zaczęła ostrożnie.

-To było dziwne. – przyznała jej rację Brit.

-Zauważyłam wtedy na niebie właśnie taki symbol, uformowany z chmur. – powiedziała rudowłosa, wskazując rysunek, który trzymała obecnie Luci.

-To musi być znak. Jakaś podpowiedź. – uprzedziła ją Skyler.

-To symbol Ankh, nieśmiertelność. – kontynuowała Jagoda, nie zwracając uwagi na słowa Sky. Objęła kolana i oparła na nich brodę.

-No, tak! Każdy posąg go trzymał w dłoni! – pisnęła Lucrecia.

-Dokładnie. To on dawał im moc wiecznego życia, dlatego byli bogami. – hipiska potrząsnęła głową, a kilka loków zsunęło się jej na okulary.

-Ale to nie tego szukamy. Pamiętacie? Złoty skarabeusz. – zawołała Francuzka, machając ręką w ramach przypomnienia.

-Może nie tylko?

-Oczywiście! Symbol nieśmiertelności! Czy to nie wydaje wam się zbyt przesadzone? – Skyler wstała z łóżka i nie patrząc nawet na koleżanki, zaczęła się pakować do szkoły.

-To ty rozmawiałaś z nieboszczykiem, prawda? – pytanie było bardzo trafne. Skyler powoli wypuściła powietrze.

-Prawda Bri. Ostatnio wszystko wydaje się być możliwe. – jej głos lekko zadrgał. Kaszlnęła i włożyła podręcznik do torebki. Wiele ją kosztowało, by przyznać komuś rację. „Trzymaj fason”. Te słowa prześladowały ją za każdym razem, gdy okazała słabość. Utkwiły w jej umyśle niczym przekleństwo.

-Lepiej chodźmy już na dół. – dziewczyna zarzuciła torbę na ramię i podeszła do drzwi.

-Sky, dziś jest niedziela. – rozpromieniony głos Luci, zabrzmiał wyjątkowo pusto w jej uszach. Nastolatka rzuciła torebkę na łóżko i wyszła z pokoju. Przyjaciółki popatrzyły na siebie zdezorientowane. Jagoda wzruszyła ramionami i poprawiła szkła na nosie.

-Śniadanie maybe? – rzuciła wesoło i nucąc piosenkę Carly Ray Jepsen, ruszyła za Gotką.

W salonie był włączony telewizor, a na pasiastej kanapie leżał Will. Wydawał się być niezwykle rozbawiony, oglądając najnowszy odcinek doktora House ‘ a. Naprzeciwko w fotelu siedział Jeremy i był pogrążony w lekturze. Słońce wpadające przez kraciastą firankę nadawało jego blond włosom złocisty odcień. Poza nimi w pomieszczeniu była tylko Margaret. Właśnie postawiła na stole dzbanek z letnim mlekiem i dwa różne opakowania płatków. Niedziela była dniem wolności, bez nadzoru. Uczniowie mieli prawo odwiedzić rodzinę, dom, jeśli tylko znajdował on się w pobliżu. Bez przepustek i pozwoleń na opuszczenie terenu szkoły. W domu Clio było wyjątkowo cicho, słychać było jedynie dialogi z serialu. Colin, Ray, Logan, Ann i Phyllis byli na mieście lub w swoich własnych domach. Mieli to szczęście, że były blisko, a dla rodziców nie stanowiło to żadnego problemu, by odebrać pociechy. W dodatku umawiali się, że to ojciec Ray ‘ a będzie ich rozwoził. Pan Averill II nie miał nic przeciwko, by zabierać znajomych syna. Była to bardzo dogodna sytuacja dla wszystkich. Margo wsypała płatki do miski i zalała je mlekiem. Will wyłączył telewizor, było teraz słychać jedynie chrupanie. Do salonu weszły Sky i Jaga. Tuż za nimi, po schodach schodziły Britney i Luci. Udzielił im się grobowy nastrój, ponieważ wzięły z kuchni miski i łyżki, poczym zajęły swoje miejsca, bez żadnych zbędnych słów. Po jakimś czasie przez drewniany łuk przeszli Nathan z Blaisem. Charles wlókł się parę kroków z tyłu z rękoma w kieszeniach i zadziornym wyrazem twarzy.

-Wyjdź. – rzucił arogancko Will, nie podnosząc oczu znad komórki. Jego głos zabrzmiał wyjątkowo lekceważąco i szorstko, jednak jego usta wykrzywiły się w drwiący uśmieszek. Bycie wrednym sprawiało mu prawdziwą frajdę. Czuł satysfakcję za każdym razem, kiedy zranił czyjeś uczucia lub sprawił przykrość. Blais od razu zrozumiał, że zwracał się do niego. Postanowił nie reagować, usiadł przy stole i zajął się śniadaniem. William zaśmiał się głośno, podniósł się z kanapy i wyszedł, rzucając mu pogardliwe spojrzenie, dając mu do zrozumienia, że jego próby ignorowania jedynie go śmieszą. Blais podrapał się po głowie, jednak w rzeczywistości chciał na chwilę zakryć oczy, które właśnie rozbłysły złością. Stłumił uczucie, chociaż zdecydowanie wolałby wyjść za draniem i mu przyłożyć. Charles wysypał resztkę cornflakes ’ ów, wstał i skierował się do kuchni. Po drodze jednak złapał subtelnie za nadgarstek Skyler i pociągnął ją za sobą.

-Znacie już wszystkich bogów? – powiedział ściszonym głosem, kiedy znaleźli się za ścianą. Dziewczyna pokręciła przecząco głową.

-Został chyba jeden. Dziś go rozpracujemy. – wyrwała rękę z uścisku chłopaka. Choć i tak stali blisko, zrobiła jeszcze jeden krok do przodu, uniosła podbródek i zmarszczyła czoło.

-Ale jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz, o niczym się już nie dowiesz i twoja przygoda, do której i tak się wepchałeś, się skończy. – warknęła, przystawiając mu palec wskazujący do klatki piersiowej.

-Dotarło? – rzuciła nieco głośniej. Nastolatek złapał jej dłoń i przyłożył ją do swoich ust.

-Skyler, naprawdę myślisz, że jestem taki głupi? Możesz nabrać wszystkich wokół, ale ja się nie dam. Doskonale wiem, że ci zależy. – uśmiechnął się zadziornie i pocałował jej szczupłe palce. Źrenice się jej rozszerzyły i zaczęła drżeć. W środku walczyła sama ze sobą, z własnymi emocjami. Coś w głębi duszy podpowiadało jej, by wyrwać dłoń i uderzyć go tak mocno, jak tylko zdoła. Z drugiej strony poczuła, że chciałaby, by nie przerywał. Przeraziła ją ta myśl, cofnęła się, odzyskała rękę i wstrzymała powietrze. „Trzymaj fason.” Klątwa, która zalegała w jej sercu, uratowała jej honor. Znów skryła uczucia za maską, na nowo była aktorką i mistrzynią udawanych emocji.

-Niczego nie wiesz Charles, w tym właśnie problem. Udajesz lalusia i myślisz, że wszystko ci wolno. Masz szczęście, że mi cię żal i się nad tobą zlituję. – wyprostowała się i przechyliła delikatnie głowę, przyglądając mu się żałośnie.

-Jeszcze raz mnie tkniesz, a nie będę taka miła. – wierciła chłopakowi dziurę w brzuchu. Charlie przełknął głośno ślinę. Sky minęła go, szturchając w ramię, wróciła do salonu, jak gdyby nigdy nic. Była uśmiechnięta, tryskała z niej satysfakcja. Jakby właśnie złapała przedszkolaka na wykradaniu łakoci. Usiadła na swoim miejscu i zignorowała ciekawskie spojrzenia przyjaciółek. Reszta południa minęła już bez niespodzianek i niepożądanych zwrotów akcji.

 

poniedziałek, 6 maja 2013

Część 21


Charlie, Luci, Jaga i Brit zakradali się przez korytarz, pod gabinetem dozorcy, aż doszli do salonu. Było to łatwe wśród ogólnego hałasu, który towarzyszył myciu i przygotowaniom do nowego dnia. Światła były przygaszone. Zaczaili się za kanapą, ale zatrzymali się nagle jak sparaliżowani. Lucrecia jako jedyna położyła się na niej. Teraz wychylała się przez podłokietnik. Reszta była ukryta za oparciem. Z boku, na podłodze siedziała Nastia. Jak zwykle bazgrała coś w swoim notesie z księżycem. Jeszcze był czas, żeby się wycofać. Nikogo nie zauważyła. Jeden kosmyk z koka Luci upadł jej prosto na zeszyt. Instynktownie zatrzasnęła okładkę i poderwała się na równe nogi. Zbadała wzrokiem sytuację. Zauważyła trzy kontury postaci za kanapą i jasnowłosą. Była tuż nad nią. Mogła z łatwością zajrzeć do jej notatek. Jej ciemnofioletowe oczy były doskonale widocznie pomimo otaczającego ich mroku. Augustus właśnie schodził ze schodów. Zaraz minie drewniany łuk. Dziewczyna padła na ziemię. Reszta zauważyła jej ruch i przyległa do podłogi. Luci rozłożyła się plackiem na sofie. Mężczyzna minął salon. Zaczęło się sprawdzanie obecności, zaczął od pokojów chłopców. Nastia posłała wszystkich groźne spojrzenie. Była bardzo drobna, ale w tej chwili wydawała się wszystkim potężna. Nikt nie rozumiał dlaczego. Wyczekała odpowiedni moment, gdy dozorca zniknął z korytarza i wybiegła, szarpiąc Lucrecie za koczka. Potruchtała po schodach i wbiegła do swojego pokoju. Ann, Phyllis i Margo już spały, nie czekały na nią. Nikogo nie obchodziła.

Nastolatkowie nadal się chowali. Byli zdezorientowani i zaskoczeni. Ale nie było na to czasu. Augustus za sekundę pójdzie na piętro. Skyler miała rację, nie potrzebnie zeszli na dół. Nieobecność Charlesa mogła umknąć kierownikowi, to tylko jedna osoba. Ale co zrobi kiedy w całym pokoju będzie tylko jedna osoba? Trzasnęły drzwi i skrzypnęły schody. Zaczęło się. I tak już mają kłopoty, ale jutro jest niedziela, nic im nie może zrobić. Warto zaryzykować. W głowie chłopaka zrodził się nowy pomysł. Skoro umie włamać się do gabinetu, dlaczego nie spróbowałby dostać się do piwnicy? To była trafiona myśl. Poczłapali pod drzwi. Charlie miał z nimi zdecydowanie większy problem, ale w końcu zamek ustąpił. Zamknęli za sobą. Betonowe schody nie zachęcały do podążenia nimi w dół, ale przełamali się szybko. Britney wcisnęła środek słońca, jakby weszło jej to już w krew. Ściana odsunęła się leniwie i odsłoniła tajemną komnatę. Wślizgnęli się do niej z niezwykłą sprawnością.  Minęli zapadnię i weszli do sali z posągami. Cztery z nich wydawały się mniej majestatyczne niż ostatnio. Odebrano im w końcu ich najcenniejsze klejnoty. Charlie stanął w przejściu. Oparł się o obrotowy regał z księgami i zaniemówił. Dziewczyny wymieniły się uśmiechami, doskonale rozumiały jego reakcję. Podszedł bliżej i przyjrzał się każdemu bogu z osobna.

-Powinieneś wziąć któryś kryształ. – poleciła Britney. Przejęła rolę przywódcy wyprawy. Charlie skinął głową. Dokładnie obejrzał wszystkie po kolei. Stanął na przeciwko posagu kobiety z kamiennym piórem na głowie. Miał wrażenie, że żółty kryształ na chwilę rozbłysnął jaśniejszym światłem. Wygiął kręgosłup i zwinnym ruchem zsunął rzemień. Bri przyjrzała mu się ze zdziwieniem.

-Żółty?

-Pasuje mi do włosów. – posłał jej uwodzicielski uśmieszek i przyłożył diament do czupryny. Dziewczyny zaśmiały się serdeczne, zarażone humorem kolegi. Nagle wszystkich przeszył lodowaty dreszcz. Zrobili, co mieli zrobić. Nadszedł czas, by wracać.


Augustus zapukał do drzwi od pokoju nastolatek. Skyler podskoczyła. Zrzuciła laptopa z kolan i zerwała się na równe nogi. Podbiegła do kluczyka, wiszącego przy framudze i wetknęła go do zamka.

-Moment! – wrzasnęła na całe gardło. Mężczyzna walną jeszcze raz w drzwi.

-Co to ma znaczyć?!

Sky zaczęła krążyć po pokoju. Myśl, myśl, myśl. Chwyciła pluszowe przytulanki i powkładała je pod kołdry współlokatorek. Nie wygląda to najgorzej. Wbiegła do łazienki i puściła wodę w umywalce. „No tak, myśl. Skoro jedna z dziewczyn będzie w toalecie, to nie może być w łóżku!”. Za sekundę była z powrotem w pokoju. Usunęła pluszaki spod pościeli Lucreci.

-Wchodzę! – rykną dozorca, szarpiąc za klamkę.

-Moment! Jestem naga! – pisnęła Francuzka, trzymając w rękach misia Bernarda. Spojrzała na niego z odrazą. „Nic dziwnego, że Luci ciągle piszczy, ten pluszak ma na nią zły wpływ.” Podrapała się po głowie. „Boże, odwala mi już.” Jednym, szybkim spojrzeniem oceniła sytuację. Dobrze. Podbiegła do drzwi i przekręciła klucz. Otworzyły się w tym samym momencie, pod naciskiem Augustusa. Zmierzył dziewczynę surowym wzrokiem. Spojrzał na pomieszczenie. Dwa łóżka wyglądały na pełne.

-Czemu jeszcze nie spisz? – powiedział pretensjonalnie, przyglądając się piżamie dziewczyny. Nabrała powietrza i oparła rękę na biodrze.

-Czekam, aż ta blond laleczka wygramoli się z łazienki! - dla wiarygodności tupnęła nogą i przekręciła głowę w odpowiednim kierunku. Przez wąską szparę i małe okienko w drzwiach przedzierało się światło. Słychać było zagłuszający strumień wody. Sky podeszła bliżej i uderzyła kilka razy pięścią w matowa szybkę.

-Lucrecia! Ruchy! – wykorzystała fakt, że odwróciła się od dozorcy. Pozwoliła sobie na chwilę paniki w oczach. Zawróciła i wzruszyła ramionami. Znów miała arogancki wyraz twarzy.

-Pospieszcie się. – wyszeptał mężczyzna, niemal warcząc. Wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Pod Skyler ugięły się kolana, upadła na dywan. Była jednak zadowolona, udało się. Uśmiechnęła się szeroko. Podniosła się, zakręciła kran i zgasiła światło. Usiadła z powrotem na swoim łóżku. Wzięła laptopa na kolana. Na ekranie ukazał się rysunek majestatycznej postaci, wykonany na papirusie. Kobieta trzymająca łuk i strzały. Do złudzenia przypominająca figurę z kamiennej komnaty. Dziewczyna zmarszczyła czoło i przybliżyła nos do zdjęcia. „Tak, to na pewno ona.” Mruknęła do siebie. Z namaszczeniem dodała stronę do ulubionych. Pokaże ją przyjaciołom jak tylko wrócą. Sky rozejrzała się niepewnie.

-Co ich tak długo zatrzymuje? – pytanie poszybowało w powietrze, zakłócając ciszę. Rozbrzmiało zmartwieniem i troską, co było dla niej prawie obce. A przynajmniej, gdy znajdowała się w towarzystwie. Teraz była sama, mogła pozwolić sobie na chwilę słabości.


Drzwi do piwnicy skrzypnęły nieznośnie, a nastolatkowie zatrzymali się jak zamrożeni. Ruszyli dopiero po chwili, gdy upewnili się, że nikt ich nie usłyszał. Była już godzina jedenasta z minutami. Pragnęli wierzyć, że nie zauważono ich nieobecności, choć doskonale zdawali sobie sprawę, że to mało prawdopodobne. Przemknęli do salonu, ukrywając się pod płaszczem ciemności. Wychylili się przez drewniany łuk, mieli teraz doskonały widok na pokój dozorcy na pierwszym piętrze. Przez okienko w drzwiach prześwitywało mdłe światło, wijące się niczym płomień świecy.

-Charles, ty lepiej idź już do siebie. My sobie poradzimy. – ściszony głos Jagody wydawał się niezwykle ciepły i kojący. Nie wydała ona polecenia, była to raczej rada kierowana dobrem serca. Chłopak uśmiechnął się subtelnie, kiwną głową i zniknął w ciemnościach korytarza. Jaga posłała koleżankom uspokajające spojrzenie i uniosła lekko podbródek. Augustus nie ruszył się z miejsca.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Część 20


ROZDZIAŁ X

 

             Skyler była w innym świecie. Przyjaciółki zniknęły, była zupełnie sama, a przynajmniej tak się jej wydawało. Stała po środku swojego pokoju w internacie, był jednak spowity mgłą. Wszystko się delikatnie trzęsło. Czuła się, jakby była w śnie. Zrobiła krok do przodu i ujrzała niewyraźne sylwetki współlokatorek. Były to jednak wyłącznie cienie. Machnęła ręką, ale przeniknęła przez kłąb mgły. Zakręcił się wokół niej, jakby próbował ją udusić. Zaczęła się wyrywać, ale szary dym był wszędzie. Kształtował się i układał w kontur postaci. Dziewczyna cofnęła się. Tuż przed nią pojawił się niewyraźny mężczyzna. Miał szarą skórę i wibrował, jak wszystko w pomieszczeniu. Dziewczyna wstrzymała oddech. Jegomość popatrzył na nią spokojnymi oczami. Uśmiechnął się subtelnie. Przysunął się do niej i przejechał wierzchem dłoni po jej policzku. Poczuła jedynie chłód. Nie odważyła się nawet mrugnąć.

-Wiedziałem, że ktoś je znajdzie. – odezwał się grubym, męskim głosem. Odszedł odrobinę i zaczął krążyć po pokoju, nucąc pewną melodię.

-Nazywam się George Occultos. – dodał melodyjnym basem, kłaniając się w pas. Nastolatka rozchyliła usta, czarne oczy zaświeciły nowym blaskiem.

-Jest Pan założycielem naszego internatu! – wykrzyknęła z nową mocą. Mężczyzna uśmiechnął się serdecznie i ukłonił się jeszcze raz. Sky chciała jeszcze coś powiedzieć, ale zaczęła się jąkać. Duch okrążył ją kilka razy, w końcu zatrzymał się naprzeciwko niej i dotknął diamentu, ozdabiającego jej dekolt. Dziewczyna odruchowo zasłoniła go ręką. Rozbrzmiał głośny, męski śmiech. Pan Occultos spróbował poczochrać jej krótkie włosy. Jego dłoń rozmyła się niczym dym nad jej głową.

-No tak… – westchnął po sekundzie. Jego twarz przybrała smutny wyraz, jakby zdał sobie sprawę z czegoś, o czym od dawna próbuje zapomnieć. Spojrzała na niego ze współczuciem. Nie rozumiała co dzieje się wokół niej, ale postanowiła zdobyć się na odwagę. Przypomniała sobie swoją przygodę, korytarze, piwnicę i chwałę, którą zyska.

-Skoro jest Pan założycielem tego internatu, na pewno wie Pan o tajnym przejściu w piwnicy domu Clio. – powiedziała stanowczo, robiąc krok do przodu. Mężczyzna na nowo uniósł kąciki ust.

-Ach taaak… - odpowiedział, przeciągając słowa z przyjemnością, jak gdyby rzekła coś, czego oczekiwał od stuleci. Podrapał się po brodzie.

-Złoty skarabeusz. – dodał, podsumowując. Uniósł rękę i zakręcił palcem w powietrzu.

-Skarabeusz?

-Widzę, że jeszcze do tego nie doszłaś, rozumiem.

-O czym Pan mówi? – przerwała mu nagle. Zaśmiał się serdecznie.

-O powodzie tego wszystkiego. Sensie, moja droga. – złączył dłonie na brzuchu.

-Właśnie to jest w ostatniej sali? – mężczyzna kiwną głową. Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej.

-Powiedz mi proszę, o co chodzi z kryształami. – zdjęła rękę z klatki piersiowej, odsłaniając diament, czarny jak jej oczy.

-Mają Wam pomóc, moja droga. Niezwykle trudne było ich zdobycie. Nawet sobie nie wyobrażasz jakie cuda skrywa Egipt. – dokończył z miną smakosza, który właśnie smakował najlepszego wina.

-To nie możliwe, żeby miały moce. – rzekła bez zastanowienia, ignorując rozmarzenie założyciela. O nie, Skyler nie była naiwna. Patrzyła na świat bardzo trzeźwo. Zapomniała, gdzie się znajduje, że rozmawia z duchem. Ważne było to, że kryształy na pewno nie są „magiczne”.

-Naprawdę? – odparł mężczyzna, wymownie wskazując siebie samego.

-Wiele rzeczy pozornie nie jest możliwych, moja droga. Jednak to nie są zwykłe świecidełka, a symbol władzy samych Bogów. – uśmiechnął się wzniośle. Dziewczyna delikatnie kiwnęła głową, na znak, że rozumie.

-Póki nikt się nie dowie o wielkiej potędze, którą skrywa ta tajemnica, jesteś bezpieczna. – powiedział, podchodząc do niej i kładąc mgliste ręce na ramionach. Nagle poczuła ucisk jego grubych palców. Spojrzała na niego czarnymi oczami i zadrżała. Zjawa trzymała ją w mocnym uścisku i wciąż zaciskał dłonie. Doskonale czuła jego dotyk, był niemal brutalny, albo ostrzegawczy. Zmarszczył brwi i rozchylił wargi. Jego bas rozbrzmiał groźnie w uszach Francuzki.

-Póki nikt się nie dowie, jesteś bezpieczna. Nie ufaj obcym. A w szczególności Will…

Zamrugała szybko. Mrok wypełniający jej oczy rozpłynął się. Znów były jasne i bursztynowe. Rozejrzała się niepewnie. Zaczęła się szarpać, wciąż widząc ciemność. Po chwili jednak ustąpiła światłu. Rozpoznała twarze przyjaciółek. Rudą, piegowatą Jagodę, jasnowłosą Luci i Britney w kucyku. Odetchnęła z ulgą. Widziała je bardzo wyraźnie. Nie były to tylko kontury i zarysy, czuła ich ciepłe oddechy. Uśmiechnęła się. Bri stała naprzeciwko niej i trzymała w pięści złoty łańcuszek, na którego końcu huśtał się czarny diament. Była świadoma tego, co się stało. Nawet za dobrze. Usiadła na podłodze i spróbowała uspokoić oddech. Jaga przez cały czas trzymała ją za nadgarstek, a Lucrecia amortyzowała tyły, na wypadek upadku. Skyler zaśmiała się z jej koślawych ruchów. Ale po raz pierwszy od bardzo dawna nie była to drwina, Luci odwzajemniła uśmiech.

Opowiedziała w najmniejszych szczegółach, co widziała. Choć sama w to do końca nie wierzyła. Nie pominęła takich detali jak nazwisko upiora, swój strach i współczucie. Nie zapomniała też o przestrodze.

-Mamy uważać na Willa? – skomentowała zdziwiona Britney. Sky wzruszyła ramionami.

-Zdanie było jakby urwane. Nie jestem pewna.

-Mnie to nie dziwi. – skwitowała Jaga, kręcąc karcąco głową.

-Ja mu nie ufałam od początku. – dodała po chwili namysłu. Lucrecia pisnęła. Nie była w stanie nikogo osądzać, ale chciała zaznaczyć swoją obecność.

-Jak to możliwe, że najpierw cię przenikał, a potem cię złapał za ramiona? – dopytywała Brit. Wykonała typowy ruch palcami przy słowie „przenikał”.

-Wiele rzeczy pozornie jest niemożliwych. – Skyler wyprostowała się nagle, gdy uświadomiła sobie, że przywołała słowa Pana Occultos ‘ a. Bri wystarczyła taka odpowiedź.

-Bałyśmy się, że coś ci się stało, Sky. – wtrąciła cienkim głosem Luci.

-Całe oczy miałaś czarne, nawet białka. Chodziłaś po pokoju jak obłąkana, cofając się, podchodząc. Ręce ci drżały i mocno ściskałaś kamień. Zdjęłyśmy go dopiero, jak go puściłaś. Bałyśmy się, ja się bałam. – jej błękitne zwierciadła zaszły mgłą. I stało się coś jeszcze bardziej magicznego, niż kryształy, niż nawiedzenie Gotki, niż tajemne korytarze pod domem.

Skyler de Luvre podniosła się, podeszła do Luci i objęła ją. Był to najbardziej przyjacielski uścisk na jaki było ją stać. Wyrażał wszystko, co właśnie czuła. Wdzięczność, radość, przeprosiny. Lucrecia położyła maleńkie, blade dłonie na plecach koleżanki. Nie wytrzymała natłoku wrażeń, po jej rumianych policzkach ściekały strumienie łez. Nie były to jednak łzy strachu, a szczęścia. Jaga i Bri wymieniły się bystrymi spojrzeniami i wspólnie rzuciły się na towarzyszki. Wszystkie wylądowały na materacu, śmiejąc się i płacząc jednocześnie. To był długi dzień. Ale czy ktoś powiedział, że dobiegł końca?

 
Rozległ się dźwięk pukania. Drzwi uchyliły się i stanął w nich Charles. Był wyraźnie zły, jego czarujący wyraz twarzy i uwodzicielskie oczy zniknęły. Wszedł szybko do środka i zatrzasnął za sobą drzwi. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i rytmicznie zaczął tupać nogą.

-Mówcie, byłyście tam beze mnie, prawda? – nie brzmiało to jak pytanie. Oczekiwał jedynie potwierdzenia. Skyler podniosła się z materaca, minął czas na okazywanie słabości i ludzkich odruchów. Stanęła naprzeciwko niego i uśmiechnęła się złośliwie. Oparła dłoń na biodrze i odgarnęła kruczoczarne kosmyki z czoła.

-Zgada się. – syknęła z premedytacją. Chłopak zacisnął pięści, jednak po chwili rozluźnił ucisk. –Myślałem…

-Źle myślałeś. – przerwała my szybko Gotka. Charlie nie był już zły, w jego brązowe tęczówki zrobiły się ciemniejsze.

-Tak, źle myślałem. Bo nie przypuszczałem, że wszystkie jesteście tak zimne jak ona. – zwrócił się do reszty dziewczyn i wymownie wskazał na Sky. Bri obruszyła się. jeśli chodzi o charakter, nikt jej nie będzie porównywał do Skyler. Jaga pokiwała głową z rezygnacją. Luci pisnęła dyskretnie. O nie. Na pewno nie były takie jak ona.

-Nadarzyła się niepowtarzalna okazja, musiałyśmy działać szybko. – powiedziała Bri niemal z pretensją w głosie.

-To chociaż mnie wprowadźcie w temat. – zakomunikował Charles i rozsiadł się wygodnie w obrotowym fotelu pod oknem.

-Pomogłem wam, jesteście mi to winne. – dodał z satysfakcją. Sky prychnęła. Podeszła do swojego łóżka, chwyciła spod pościeli piżamę i zamknęła się w łazience. Nie miała ochoty słuchać, jak dziewczyny dzielą się jej przygodą z tym durniem.

-Wow – wyrzucił w końcu Charlie.

-Widziałem zapadnię w podłodze, ruchome regały, i ten nieziemski żyrandol. Myślałem, że to już było coś. Ale te posągi bogów? Wow.

-I te kryształy – dokończyła jaga, wyciągając kamień spod ubrania.

-Niesamowite. – podsumował chłopak.

-Powinniśmy chyba zabrać resztę – rzekła Britney.

-i musimy się dowiedzieć, jakie moce ma ta reszta. – wtrąciła Lucrecia cichutkim głosem.

-To na co czekamy? – rzucił raźnie Charles. Wstał w obrotowego fotela i żwawym krokiem pomaszerował w kierunku drzwi. Otworzył je z rozmachem i ukłonił się lekko, wskazując zamaszystym ruchem ręki korytarz. Luci zaśmiała się uroczo. Nagle drzwi do łazienki otworzyły się. Do pokoju wlała się chmura pary.

-Nie ma mowy. – warknęła Skyler. Była przebrana i miała turban z ręcznika na głowie.

-Ani mi się waż. – dodała, machając mu palcem przed twarzą. Uśmiechnął się uwodzicielsko i cmoknął ją niespodziewanie w czoło. Cofnęła się od razu z szeroko rozwartymi wargami i wytrzeszczem oczu.

-Dopiero co brałam prysznic! – ryknęła na całe gardło. Chwyciła końcówkę ręcznika i zaczęła wycierać skażone miejsce. Posłała mu pełne nienawiści spojrzenie. Jak on śmiał?! Luci zachichotała cichutko. Jaga i Bri były pod wrażeniem. Choć próbowały ukryć rozbawienie, uśmiechały się szeroko.

-Jak chcecie iść, to wynocha! – wrzasnęła Gotka, a turban spadł z jej głowy.

-Chodźcie. – powiedziała spokojnie jaga. Chociaż Skyler nie chciała, by szli bez niej, potrzebowała teraz zostać sama. Było już dość późno, uczniowie właśnie zbierali się do snu. Augustus siedział w swoim gabinecie. Sky była jedyną osobą w pomieszczeniu. Nikt nie  odmówił Charlesowi. „A powinny.” Podpowiadała jej rozum. Z całych sił próbowała wmówić sobie, że usłyszała w ostrzeżeniu założyciela „Charles” zamiast „Will”. Bardzo chciała, żeby tak było. Usiadła nadąsana na łóżku i przykryła się miękką kołdrą, która zaraz sprawiła, że się uspokoiła. Położyła na kolanach laptopa i wstukała słowa kluczowe. Na ekranie ukazała się lista proponowanych stron. Kliknęła w pierwszą.

-Czas rozpracować tożsamość pozostałych rzeźb. – mruknęła sama do siebie i zanurzyła się w lekturze.

sobota, 20 kwietnia 2013

Część 19


Augustus wskazał na Margo, by przyniosła kilka czarnych worków. Zadecydował do którego, co mają wkładać i patrzył z chorą satysfakcją na ich pracę. Nathaniel i Charles, jako najwyżsi z chłopaków, sięgali po poszczególne śmieci z kosza i zrzucali je na trawę. Reszta, oczywiście poza Lucrecią, Skyler, Ann, Phyllis, Colinem i Willem, segregowali je w workach. Nie było to przyjemne zajęcie. Słońce grzało niemiłosiernie, a w powietrzu unosił się odpychający zapach. Po godzinie Augustusa znużył ten widok, wszedł więc do domu i zostawił nastolatków samych. Kiedy na ziemi leżało już kilka wypełnionych worków, wszyscy ustawili się w szeregu. Augustus stał w szklanych drzwiach i sączył zimną herbatę. Chłopcy byli zlani potem, pozdejmowali koszulki. Dziewczęta bez końca otrzepywały swoje ubrania z niekończących się warstw brudu.

-Bardzo ładnie. – skwitował dozorca, chwytając ustami słomkę. Nikt nie wysilił się na uśmiech. Uczniowie marzyli jedynie o prysznicu. Jednak to nie był koniec ich kary. Najgorsza część miała dopiero nadejść. Stali w żarzącym słońcu jeszcze kwadrans. Potem do ogrodzenia podjechała śmieciarka i na ich oczach wrzuciła wszystkie worki do jednego zbiornika. Z samochodu wyszli ludzie i rozlali się po całym terenie internatu. Uczniowie poczuli nienawiść do dozorcy, któremu o to właśnie chodziło. Kara dobiegła końca, osiągając rezultat. Stanął bokiem, by przepuścić stadko nastolatków. Fred zawołał radośnie, nie zdając sobie nawet sprawy, że cała jego praca poszła właśnie na darmo. Ruszył w stronę D.A., wymachując rękami.


W całym domu były tylko cztery łazienki, więc przed każdą z nich ustawiły się kolejki. Ten dzień można było zdecydowanie uznać za nieudany. Sky, Luci, Jaga i Bri upadły na swoje łóżka bez ochoty do życia. Jednak w tym momencie płócienna torba hipiski odbiła się od materaca i wypadła z niej cienka książka w skórzanej oprawie. Dziewczyna zamachała w powietrzu nóżkami, na znak bezradności. Nie miała nawet siły się podnieść. Na szczęście Britney, która zawsze tryskała energią, zerwała się na równe nogi. Podniosła egipski słownik i usiadła po turecku na dywanie, po środku pokoju. Przyglądała się starożytnym wzorom z wielkim zaciekawieniem. Sky podniosła się na łokciach i sięgnęła po zrzucone, śmierdzące jeansy. Wyciągnęła z kieszeni małą, kruchą karteczkę. Podała ją przyjaciółce, nie schodząc z pościeli. Bri położyła palec na pierwszym symbolu. Przedstawiał on głowę faraona z profilu, zawijas i kilka wzorków. To jej dużo mówiło. Drugi ukazywał jakby liść, bądź kwiat. Sprawdzała każdy obraz ze słownikiem, szukając odpowiedników. Luci wyrwała ze swojego notatnika czystą kartkę i wręczyła ją szatynce. Bri zapisywała każde odgadnione słowo i frazę. Kiedy przetłumaczyła już całość oczy jej zaświeciły, a ciało zadrżało. Odczytała litery ściszonym głosem.


„Czczony, biały syn najwspanialszych wód

Pojący, żywiący, delikatny jak cud

Siedem płatków wyrytych w marmurze

Kamienie pozostawią ślad na skórze

Cierpieć, by bladnąć

Szlachetność odgadnąć

Ogarniający mrok prowadzić je będzie

Przeszywające, mroczne, czarne serce

Nieżyjące cienie martwych dusz

Gdy blade słońce wyruszy w swą podróż

By wskazać wybrańcowi księgę umarłych

I siedem kryształów pobladłych.”


Podniosła wzrok z nad notatki na przyjaciółki. Na ich twarzach malowało się niezrozumienie i przerażenie. Kolejna szaleńcza zagadka. Jeszcze gorsza. Złowroga. Przeszedł je zimny dreszcz. Na szczęście była z nimi Jagoda. Podeszła do tego racjonalnie. Wzięła rymowankę i przejechała bystrymi, zielonymi oczami po każdym wersie.

-„Czczony, biały syn najwspanialszych wód. Pojący, żywiący, delikatny jak cud.” – powtórzyła pewnym głosem. Przetarła okulary. To jest proste, musi być. Zastanówmy się. „Biały syn wód”. Oczywiście. Wstała z łóżka i włączyła laptopa. Wpisała frazę „Egipski kwiat”. Wyszło ponad dwa miliony wyników. Jednym z nich było, tak jak się spodziewała, „Lotos”.

-„Rodzaj roślin z rodziny lotosowatych. Należą do niego dwa gatunki występujące w Ameryce Północnej, Azji i Europie.” Dobrze. – mruknęła pod nosem. Wszystko się zgadza. Dwa gatunki, całe szczęście, że tylko tyle.

-„Pojący, żywiący?” – zaklaskała w dłonie i odwróciła laptopa w kierunku przyjaciółek. Na ekranie pojawił się nagłówek głoszący „Lotos Orzechodajny.” Przysunęły się bliżej, strach ustąpił miejsca ciekawości.

-Ale… co teraz mamy z tym zrobić? – zapytała Brit.

-Rozszyfrujemy całość to może będzie miało większy sens. – rudowłosa mrugnęła do koleżanki. Przekręciła komputer.

-„Siedem płatków wyrytych w marmurze.” – powtórzyła ponownie. Lucrecia podniosła dłoń do góry, jakby była na lekcji. Sky popatrzyła na nią z uśmieszkiem i kiwnęła nieznacznie.

-W tej sali z posągami jest kolumna z takimi małymi wydrążeniami. – pisnęła, jakby bała się, że coś źle powie.

-Tak! A tych wydrążeń jest siedem! – Jaga wskazała paznokciem na fragment zagadki.

-A patrzcie tutaj. „Siedem płatków wyrytych w marmurze”, a potem jest „Siedem kryształów pobladłych.” – powiedziała Britney. Dziewczyny odruchowo spojrzały na swoje diamenty.

-Pobladłych. – rzekła rudowłosa, jakby właśnie nastąpił w niej przełom.

-Właśnie dlatego mój kryształ wydawał się jaśniejszy niż na początku. One bladną! – zawołała radośnie. Wyobraziła sobie naukowca wykrzykującego „Eureka!”. Bledną po użyciu, a są odpowiednikami bogów, którzy je nosili. Horus sprawował pieczę nad niebem, granatowy kryształ Jagi zmienił pogodę. Wszystko wydawało się takie oczywiste.

-A ten fragment o pozostawianiu śladu na skórze? – przypomniała Britney.

-„Cierpieć, by bladnąć”. – odpowiedziała bez namysły Jaga. Skyler momentalnie odpięła złoty łańcuszek i cisnęła go na podłogę.

-Nic nie skazi mojej cery! Nawet diament! – wrzasnęła niespodziewanie.

-Spokojnie Skyler, mi się jakoś nic nie stało, a już raz naruszyłam pogodę. – dla dowodu okularnica opuściła dekolt, na wysokość mostka. Ciemnoniebieski kryształ zwisał swobodnie na rzemieniu. Jej brzoskwiniowa, piegowata skóra była nienaruszona. Skyler niechętnie sięgnęła po łańcuszek i zapięła go na szyi. Przetarła go kciukiem. I nagle coś się zmieniło.

Jej bursztynowe tęczówki ściemniały, źrenice rozszerzyły się, sprawiając, że całe oczy wydawały się czarne. Skóra przybrała pistacjowy odcień, podobnie jak wargi, które były odrobinę rozchylone. Podniosła się z kolan i uniosła podbródek. Jej krótkie włosy były uniesione, a cała wyglądała jak nawiedzona. Dłonie jej drżały, a rysy wygładziły, jakby miała twarz zrobioną z porcelany.

-Skyler… – Britney podeszła do przyjaciółki i złapała ją za nadgarstek. Był lodowaty. Całe oczy dziewczyny wypełniał nieskończony mrok, nie wyrażający żadnych emocji.

-Co się dzieje?! – pisnęła przerażona Lucrecia.

piątek, 12 kwietnia 2013

Część 18


Jagoda siedziała po turecku między dwoma regałami. Sięgała po kolejne książki i układała je alfabetycznie. W tym utworzonym przez półki tunelu były cztery postacie. Skyler kucała na ziemi, opierając brodę na kolanie, mocno przyciśniętym do klatki piersiowej. Druga noga swobodnie opadała na posadzkę. Sennie unosiła i opuszczała powieki. Wydawało jej się, że są zrobione z ołowiu. Dodatkowo obraz przecinały jej ciężkie, grube rzęsy, pokryte dokładnie tuszem. Atmosfera była bardzo niemrawa. Co chwila któraś z dziewcząt ziewała, wyjmując i odkładając następne księgi. Luci mlasnęła cicho i spojrzała w sufit. Podłużne lampy były wyłączone. Spore okna oświetlały ogromną salę wystarczająco, jednak wewnątrz korytarzy było nieco ciemniej. Przerzuciła jasne włosy na prawą stronę i uplotła z nich warkocza, którego przewiązała różową tasiemką, zawiązaną poprzednio na nadgarstku. Przeciągnęła się ospale. Stara, zakurzona biblioteka. Najlepszy sposób, żeby spędzić sobotę. Britney truchtała w miejscu, robiła skłony i przysiady. Odświeżyła już połowę zasobów szkolnej czytelni. Bri nie była jedną z tych osób, które poddają się lenistwu, nawet w takich warunkach. Zrobiła serię „żaróweczek”, ale opuszczając ramiona, strąciła encyklopedię, która wystawała nieco bardziej od reszty. Pismo spadło z głuchym hukiem, unosząc odrobinę pył z podłogi. Lucrecia zakaszlała, lecz bardziej zabrzmiało to jak pisk przestraszonej myszki. Sky chwyciła ochoczo księgę i spojrzała na okładkę. Po chwili zrzedła jej mina, niemal odrzuciła encyklopedię Jagodzie. Rudowłosa przetarła wierzchem dłoni oprawę.

-Słownik… –  szepnęła z rezygnacją. W powietrzu zawisł jęk rozczarowania. Brit przekręciła głowę, jednak jej wzrok utkwił we wnętrzu półki, gdzie powstała spora luka po encyklopedii. Sięgnęła w głąb i chwyciła coś palcami. Dziewczyny obserwowały ją z nowym zaciekawieniem. Przedmiot był dość cienki. Ułożony w poprzek, za innymi księgami. W dotyku przypominał ludzką skórę, ale taką, która już przeżyła swoje lata.  Szatynka ujęła przedmiot mocniej i szarpnęła, uwalniając sprężynkę. Rozległ się ledwo słyszalny odgłos, podobny do tego, gdy nakręca się zegarek. Trzymała w ręku zwykłą książkę w skórzanej oprawie. Podobną do tej, którą wypożyczył Jeremy. Była jednak mniejsza, cieńsza, ale za to dużo starsza. W tej samej sekundzie usłyszały świst. Tuż nad podłogą wysunęła się jakby szuflada. „Skrytka” pomyślała Skyler, zanim zdążyła nawet przeredagować obrazy, które widziała. Odezwała się w niej poszukiwaczka skarbów, którą każdy będzie podziwiał. Przysunęła się do „szuflady” i zajrzała do środka. Przyjaciółki zgromadziły się wokół, tworząc swoistego rodzaju zaporę przez ewentualnymi gapiami. Francuska drżącymi dłońmi wyjęła zżółkły skrawek papieru. Do oczu prawie napłynęły jej łzy, od tego się zaczęło. Spojrzała na czarny jak węgiel kryształ, wiszący na jej szyi. Miała wrażenie, że od znalezienia zagadki pod deską i balem minęły całe wieki. Colin stal twarzą do ściany i rytmicznie uderzał o nią czołem. Metr od nie pojawił sie nagle Logan, trzymał w reku czyściutka ściereczkę do kurzu. Zaśmiał sie żałośnie, widząc kolegę. Okularnik odwrócił wzrok w jego kierunku.

-Znowu nawaliłem. – wyjaśnił, rozmasowując czoło. Jego brązowe oczy były przygaszone.

-Ja po prostu nie umiem być dla niej miły. – dodał z rezygnacja.

-A po co być miłym dla dziewczyn. – prychnął pogardliwie Logan. Jednak zabrzmiało to tak, jakby sam w to nie wierzył. Podniósł kołnierzyk koszuli, nadając sytuacji odpowiedni ton. Colin spojrzał na niego ze współczuciem. Jednak Logan jedynie zaśmiał sie znowu i odszedł w tym samym kierunku, z którego przyszedł. Znalazł Ray ‘ a przyczajonego za regalem.

-Nieładnie tak podglądać. – rzucił wesoło, odzyskując wigor. Chłopak momentalnie sie wyprostował, niczym spłoszona sarna. Zwinnym ruchem zakrył mu usta, co nie powstrzymało Logana od gorzkiego rechotu.

-Nieładnie. – powtórzył juz szeptem, odtrącając dłoń przyjaciela. Jego ton zabrzmiał jak najprawdziwsza pochwala. Poklepał kolegę po plecach i odszedł. Ray nachylił sie po chwili i wyjrzał zza regalu. Dostrzegł długiego, jasnego warkocza i koronkowa spódniczkę. Nie chciał przeszkadzać dziewczynom, cokolwiek właśnie robiły. Ale juz podjął decyzje. Nabrał powietrza i ruszył pewnym krokiem w ich kierunku.


Współlokatorki przyglądały sie z zaciekawieniem zżółkłemu papierowi, wymieniając się uśmiechami. Sky rozwinęła świstek, a ich oczom ukazały sie niewielkie rysunki. Hieroglify. Czarnowłosa przejechała palcem po kilku i stwierdziła, że nic nie rozumie. Wydała z siebie jęk i wsunęła znalezisko do kieszeni spodni. Brit szybko podała jej przedmiot, który uruchomił skrytkę. Była to cienka książka w starej, pomarszczonej, skórzanej oprawie. Z nowym zaciekawieniem francuska uchyliła okładkę. Na światło dzienne wyleciał ponad stuletni kurz. Dziewczyny rozsunęły się nieco, pokasłując.

-Faktycznie przydałoby się tu posprzątać. – zażartował Ray, machając dłonią przed swoją twarzą. Stał niemal parę kroków za nimi. W jednej chwili Britney wyprostowała się i odwróciła, zasłaniając siedzącą na podłodze Sky. Jaga i Luci momentalnie uczyniły to samo. Chłopak zaśmiał się uroczo, widząc ten nierówny mur.

-Znalazłyście coś ciekawego? – uśmiechnął się perfidnie i spróbował zajrzeć przez ramię Lucreci, jako że była najniższa. Jednak nastolatka ujęła go za nadgarstek, a on znieruchomiał. Mrugnęła porozumiewawczo do współlokatorek. Trzymając Ray ‘ a za rękę wyszła na główny korytarz w bibliotece, który łączył wszystkie tunele. Chłopak nie opierał się nawet przez sekundę. Niemal frunął za jasnowłosą, prowadzony słodką wonią jej perfum. Kiedy weszli w równoległy korytarz, tak że żadnym sposobem nie mogli ujrzeć nastolatek, Luci delikatnie położyła dłoń Ray ‘ a na swoim biodrze. Wydawał się zaskoczony, ale jego zielone oczy były rozmarzone. W końcu byli sami. Otaczały ich regały zapełnione księgami, cisza i spokój. Stali w półmroku, wpatrując się w siebie nawzajem. Ray położył drugą dłoń w tali dziewczyny i przyciągnął ją odrobinę do siebie. Ona też nie protestowała. Przeszył ją przyjemny dreszcz, jak za każdym razem, gdy obejmował jej dłoń, jednak tysiąc razy silniejszy. Stanęła na palcach i splotła ramiona wokół jego szyi. Ich usta złączyły się w delikatnym i niewinnym pocałunku, który trwał i trwał…

„Nareszcie!”

Lucrecia wróciła do przyjaciółek, jej krok był lekki i płynny. Jej koronkowa spódniczka do kolan huśtała się zadziornie. Stanęło obok Jagi, miała nieco nieobecny wzrok. Była jednak wyprostowana, chwyciła jedną z odkurzonych książek, drugą ręką objęła rudowłosą. Zacisnęła delikatnie palce, dając jej do zrozumienia, jak się czuje. Hipiska odwzajemniła ucisk. Skyler wciąż trzymała w dłoniach starą książką, jeszcze nie otwartą. Czekały na przyjaciółkę, która właściwie je uratowała. Ruda nachyliła się, trzymając miotełkę do kurzu. Bri poprawiła włosy za uchem i zaczęła obgryzać paznokcie. Francuska przekręciła pierwszą kartkę. Źrenice rozszerzyły się gwałtownie. Ich oczom ukazała się kolejna seria egipskiego pisma. Jednak tutaj, każdy symbol był objaśniony. Szczegółowo wyjaśniony wers po wersie.

-Słownik! – zakrzyknęła Jagoda, zupełnie innym tonem niż poprzednio. Zwycięstwo! Skyler poklepała się po udzie, gdzie spoczywała zagadkowa karteczka ze skrytki. Ku ich zaskoczeniu, kara w bibliotece nie była taka zła. Bri wsunęła szufladkę, odłożyła grubą encyklopedie na miejsce i zatarła wszystkie ślady odkrycia. Jak gdyby nigdy nic.

Ray stał oparty plecami o jedną z półek. Miał uniesiony podbródek i przymrużone oczy. Przez jego głowę przelatywały tysiące myśli. „Nareszcie, nareszcie, nareszcie…” powtarzał sobie bez końca. Palce mu drżały i ledwo mógł ustać. Gdyby Logan go teraz zobaczył, wybuchłby tym swoim żałosnym śmiechem. Nie chciał teraz o tym myśleć. Czuł się wspaniale. Nie trwało to jednak długo. Przeszedł koło niego Charles i zatrzymał się tak, jakby wpadł właśnie na ścianę. Cofnął się o parę kroków i stanął na wprost niego. Ray pozostawał niewzruszony, jak gdyby go nawet nie zauważył. Blondyn pomachał mu ręką przed twarzą. Uśmiechnął się pod nosem. Był to jednak zupełnie inny uśmiech, niż ten, którym obdarowałby go Logan. Ray wyciągnął przed siebie ręce i położył je na ramionach kolegi. Westchnął głośno. Charles zaśmiał się serdecznie i poklepał przyjaciela po plecach.

-Tak, tak stary. Rozumiem. Jestem z tobą. – powiedział, śmiejąc się. Ray wyszeptał coś na kształt „Dzięki.” Nie można powiedzieć, że był to typowo męski uścisk, ale lepszego nie mógł sobie obecnie wyobrazić.

Jagoda schowała egipski słownik do swojej płóciennej torebki. Wyszły z tunelu i przeszły do głównego pomieszczenia, ze stolikami i fotelami. Część czytelnicza. Siedziała tutaj reszta mieszkańców domu Clio. Jeremy czytał wypożyczoną książkę. Will leżał na kanapie z nogami wyciągniętymi na stole, miał zamknięte oczy i słuchawki w uszach. Miał wszystko w głębokim poważaniu. Wydawało się, że jego entuzjazm podziela Nastia. Kucała w kącie, pisząc coś w swoim notatniku z księżycem. Phyllis i Ann malowały paznokcie. Nathan przeglądał zdjęcia na telefonie, ale podniósł wzrok jak tylko dziewczyny weszły do pokoju. Wybiła godzina czternasta. Wydawało się, że czas stanął w miejscu. Kiedy zegarek pokazał piętnastą nastolatkowie prawie pozasypiali. Nudę przerwało pojawienie się Augustusa. Przejechał palcem po kilku półkach i pokiwał głową z niezadowoleniem. Bibliotekarka, Pani Borredom, wetknęła pióro w kok i wzruszyła ramionami. Wróciła do swoich zajęć, nie zwracając dłużej na niego uwagi.

-Koniec tego dobrego! Nie umiecie zrobić nic pożytecznego?! Starałem się być dla was łagodny, ale sami się o to prosicie! – rykną dozorca i machną ręką, na znak, by młodzież poszła za nim. Zignorował uciszający gest bibliotekarki i głośno tupiąc wyszedł na zewnątrz prowadząc za sobą łańcuszek nastolatków.

-Jest was szesnaście…  – zaczął Augustus, gdy znaleźli się na dworze.

-Piętnaście. – wtrącił bez zastanowienie William, szurając rozwiązanymi butami. Dozorca zatrzymał się nagle zaniepokojony. Przeliczył wszystkich i utkwił chłodny wzrok w Blaisie. Posłał mu mrożące krew w żyłach spojrzenie.

-Ciebie chłopcze, nie powinno tutaj być. – powiedział surowym tonem, hamując się przed wrzaśnięciem na nowego członka domu. Chłopak wzruszył ramionami. Jego kosmiczne, zielone oczy wykazywały nieposkromiony entuzjazm, były wręcz hipnotyzujące.

-Pójdź po Freda, jeśli możesz. A wracając, najlepiej zostań w domu i nie pomagaj tym nicponiom. – strzelił gradem potępiających piorunów w gromadkę studentów. Nastolatek kiwną głową i oddalił się w kierunku domu D.A.. Will uśmiechnął  się sam do siebie na wieść, że „nowy” już nie wróci. Chociaż z drugiej strony będzie odrobinę nudniej bez możliwości dręczenia go. Dozorca stukał laską w kamienną ścieżkę, miał ściągnięte brwi i mocno zaciśnięte usta. Wymyślą nową, straszną i męczącą karę. Tym razem nie zostawi ich samych. Tego był pewien, bez niego nie będzie to karą. I nagle dostał olśnienia. Na policzkach pojawiły się zmarszczki, a cała twarz wykrzywiła się z złośliwie chorym grymasie. Oparł się na lasce i w spokoju poczekał, aż dołączy do nich rudy chłopak. Fred nie był w dobrym nastroju. Miał na sobie wygniecione, ubrudzone sosem rzeczy i zaspane oczy. Dłonie mu drgały, w typowy dla uzależnionego gracza, sposób. Markotał niewyraźnie pod nosem i przeklinał ten dzień. Ku zaskoczeniu wszystkich, Augustusa ucieszył ten widok. Wyprostował się i zaprowadził uczniów na tyły domu Clio. Stał tu ogromny zbiornik na śmieci. Dozorca przypominał wcielenie zła, w czystej postaci.
-Macie posegregować śmieci. – wycedził przez zęby. Z zadowoleniem oglądał reakcje mieszkańców domu, niemal spijał ich frustracje i sprzeciw. Przysunął jedno z krzeseł ogrodowych i rozsiadł się w nim usatysfakcjonowany. Lucrecia pisnęła i rozejrzała się po przyjaciołach. Nikt nie wiedział, co ma właściwie robić. Pojemnik był wielki, by do niego zajrzeć potrzeba było co najmniej taboretu, a co dopiero sięgnąć na dno. Sama myśl o tym, że ktoś będzie musiał do niego wejść, przyprawiła wszystkich o zawroty głowy. Dziś był dzień wywozu śmieci, więc było ich naprawdę dużo.