Dom wydawał się bardzo spokojny. Z
nikąd nie tryskało rażące światło ani hałas, jedynym źródłem słońca była
niewielka świeczka, stojąca na biurku dozorcy. Mężczyzna przeciągnął się
leniwie. Odłożył na bok stertę dokumentów, listów i próśb o przepustkę. Oparł
się o duży, zielony fotel w gabinecie. Mały płomyczek tańczył wesoło na knocie
w takt usypiającej melodii, która grała z pozytywki. Porcelanowa laleczka
obracała się na jednej nodze jak prima balerina. Klucz, który napędzał jej
mechanizm, obracał się coraz wolniej. Atmosfera była bardzo senna. Dochodziła
północ. Augustus ziewnął przeciągle i wstał z trudem. Podniósł świecę,
umiejscowioną w maleńkiej filiżance i oświetlając sobie drogę, wyszedł na
korytarz i zamknął pokój. Zszedł na parter, sunąc dłonią po poręczy. Wszedł do
swojego pokoju i zniknął w odmętach czerni, a ostatnie źródło światła z nim.
Zapanował wszech ogarniający mrok. Bri kiwnęła głową, jej sygnał był ledwo
dostrzegalny. Przyjaciółki zauważyły jedynie błysk czerwonego kryształu koło
jej nadgarstka. Kierownik nie zrobił żadnej afery, nie kazał wszystkim stanąć
na baczność i meldować się, jak zawsze robił, gdy kogoś brakowało. „Dobra
robota, Skyler.” Powiedziała sobie w duchu szatynka, wchodząc po kolejnych
stopniach. Nastolatki szły na palcach, a gruby dywan dodatkowo zagłuszał nawet
głośniejszy odgłos.
-Musimy odwiesić klucz do piwnicy. –
szepnęła Jaga. Podeszły pod pokój dozorcy. Bri nacisnęła na klamkę, jednak
drzwi nawet nie drgnęły. W oczach dziewcząt pojawiła się panika. Z samego rana
zauważy brak klucza i wpadnie w furię. Nie będzie go interesowało, że w niedziele
nie ma prawa ich kontrolować, ani niczego nakazać. To nie będzie miało żadnego
znaczenia. Nagle Luci coś tknęło.
-Przecież nie brałyśmy tego klucza.
Charlie otworzył drzwi na dole. – pisnęła podekscytowana. Jaga zamrugała
nerwowo i poukładała wszystkie wydarzenia w głowie. Faktycznie. Odetchnęła z
ulgą. Mogły spokojnie wrócić do pokoju.
Zamknęły za sobą drzwi. Skyler od
razu zeskoczyła na podłogę i z zapartym tchem czekała na słowa wyjaśnienia.
Lucrecia podbiegła do niej i objęła w pasie. Sky momentalnie pożałowała, że
poprzednio dała się ponieść emocjom. Musiała odbudować swoją postawę. Zdjęła
dłonie jasnowłosej i chwyciła ją za ramiona.
-Nie. – powiedziała surowo, starając
się, by jej głos nie zabrzmiał zbyt stanowczo. Luci cofnęła się niepewnie,
warga zaczęła jej drżeć.
-Nie, nie, nie, Luci. Chodzi mi o
to, że jestem teraz zdenerwowana i chcę, żebyście mi opowiedziały wszystko, co
zrobiłyście. Nie czas teraz na tulenie. – potrząsnęła nią delikatnie. Blondynka
przytaknęła, zagryzając usta. Gotka przewróciła oczami i zwróciła się do Jagi.
-Nic nowego, nie szliśmy dalej.
Charles wziął żółty kryształ. – powiedziała
tak, jakby rozmawiały o pogodzie. Sky uśmiechnęła się. Nie szli dalej.
Bardzo dobrze. Nie powinni robić niczego bez niej.
-To dobrze. – wyrwało jej się. Nawet
nie zdała sobie sprawy z tego, że powiedziała to na głos.
-Myślałam, że będziesz zła, że
Charles w ogóle tam był. – rzekła Bri podejrzliwie.
-Nie podoba mi się to, ale nic z tym
nie zrobię. Może nam się przydać. – odparła arogancko. Wzruszyła ramionami i
ziewnęła.
-Chodźmy spać. – poleciła po chwili.
Jej ton zdecydowanie nie brzmiał jak sugestia, wynikająca z dobrego serca. „O
odkryciu Neith poinformuję je jutro.” Dodała w myślach. Wróciła na łóżko i
zamknęła laptopa. Bogini Neith, trzymająca łuk i strzały, znikła.
ROZDZIAŁ XI
Niedziela była równie
pogodna. Jagoda obudziła się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Siedziała na
parapecie i ostrożnie głaskała małego kaktusa. Z całych sił próbowała wyobrazić
sobie znak, który uformował się z chmur. Zauważyła go jako jedyna, tuż przez
przybyciem Blaisa. Chwyciła za czystą kartkę, leżącą na biurku i ołówek. Na
środku narysowała prostą kreskę, znów zwróciła twarz ku niebu. Druga linia,
pozioma. Spojrzała na swoje dzieło. Był to krzyż. Nie, zdecydowanie nie to wtedy
zobaczyła. Złapała gumkę i starła kawałek pionowej kreski. Teraz na kartce
widniała duża litera „T”.
-Lepiej.
– mruknęła pod nosem. Teraz na poziomej linii dorysowała koło. Tak, teraz
przypominało to symbol, który uformował się z chmur. I nagle zrozumiała, co
przedstawiał. Domyślała się już wcześniej, kiedy zobaczyła go w korytarzach,
trzymanego przez bóstwa. Oddaliła papier od oczu, by lepiej się mu przyjrzeć.
-Symbol
Ankh. – powiedziała zafascynowana. Zastukała zaciśniętą piąstką w burzę rudych
loków. Dlaczego nie przypomniało jej się to wcześniej?
-Symbol
nieśmiertelności, dzięki niemu Bogowie są nieśmiertelni! – zawołała radośnie. W
tym momencie zadzwonił budzik. Pokój rozbrzmiał głośnym buczeniem, jednak po
chwili na przycisku wylądowała dłoń Bri i nieznośny dźwięk ucichł.
-Dzień
dobry, skowroneczki.
-Zamknij
się, Jaga! – ryknęła Skyler i rzuciła w koleżankę poduszką.
-Właśnie
Ruda. – Britney zaniosła się przyjacielskim śmiechem i stanęła na równe nogi.
Wykonała serię skłonów i przysiadów. Gotka jęknęła, jakby była znudzona i
zakryła twarz kołdra. Jagoda zeskoczyła z parapetu, wciąż trzymając kartkę
papieru.
-Coś
odkryłam. – powiedziała tajemniczo. Sky wyjrzała spod pierzyny i przyjęła
zaciekawioną minę. W tej sekundzie powietrze przeciął szybujący pluszak.
-Co, co,
co, co?! – zaświergotała rozbudzona Lucrecia.
-Co
jest?! Dziś jakiś dzień rzucania rzeczami w hipisów? – zaśmiała się Jaga. Przyjaciółki odwzajemniły uśmiechami. Sky
westchnęła, dając do zrozumienia, że żałuje, że tak nie jest.
-Co
odkryłaś? – przerwała rozluźnioną atmosferę. Jaga wyprostowała się i podeszła
do łóżka współlokatorki, podając jej rysunek. Czarnowłosa przyjrzała się
uważnie obrazkowi, po chwili podniosła bursztynowe oczy na koleżankę.
-To
symbol, który widziałyśmy w komnacie z Bogami.
-Zgadza
się. – Jaga odebrała kartkę od Sky i przekazała ją pozostałym. Wróciła na
parapet i wyjrzała przez okno.
-Pamiętacie,
jak tuż przez przyjściem Blaisa i Veronici, zrobiło się jakby… wietrznie? –
zaczęła ostrożnie.
-To było
dziwne. – przyznała jej rację Brit.
-Zauważyłam
wtedy na niebie właśnie taki symbol, uformowany z chmur. – powiedziała
rudowłosa, wskazując rysunek, który trzymała obecnie Luci.
-To musi
być znak. Jakaś podpowiedź. – uprzedziła ją Skyler.
-To
symbol Ankh, nieśmiertelność. – kontynuowała Jagoda, nie zwracając uwagi na
słowa Sky. Objęła kolana i oparła na nich brodę.
-No, tak!
Każdy posąg go trzymał w dłoni! – pisnęła Lucrecia.
-Dokładnie.
To on dawał im moc wiecznego życia, dlatego byli bogami. – hipiska potrząsnęła
głową, a kilka loków zsunęło się jej na okulary.
-Ale to
nie tego szukamy. Pamiętacie? Złoty skarabeusz. – zawołała Francuzka, machając
ręką w ramach przypomnienia.
-Może nie
tylko?
-Oczywiście!
Symbol nieśmiertelności! Czy to nie wydaje wam się zbyt przesadzone? – Skyler
wstała z łóżka i nie patrząc nawet na koleżanki, zaczęła się pakować do szkoły.
-To ty
rozmawiałaś z nieboszczykiem, prawda? – pytanie było bardzo trafne. Skyler
powoli wypuściła powietrze.
-Prawda
Bri. Ostatnio wszystko wydaje się być możliwe. – jej głos lekko zadrgał.
Kaszlnęła i włożyła podręcznik do torebki. Wiele ją kosztowało, by przyznać
komuś rację. „Trzymaj fason”. Te słowa prześladowały ją za każdym razem, gdy
okazała słabość. Utkwiły w jej umyśle niczym przekleństwo.
-Lepiej
chodźmy już na dół. – dziewczyna zarzuciła torbę na ramię i podeszła do drzwi.
-Sky,
dziś jest niedziela. – rozpromieniony głos Luci, zabrzmiał wyjątkowo pusto w
jej uszach. Nastolatka rzuciła torebkę na łóżko i wyszła z pokoju. Przyjaciółki
popatrzyły na siebie zdezorientowane. Jagoda wzruszyła ramionami i poprawiła
szkła na nosie.
-Śniadanie
maybe? – rzuciła wesoło i nucąc piosenkę Carly Ray Jepsen, ruszyła za Gotką.
W salonie
był włączony telewizor, a na pasiastej kanapie leżał Will. Wydawał się być
niezwykle rozbawiony, oglądając najnowszy odcinek doktora House ‘ a. Naprzeciwko
w fotelu siedział Jeremy i był pogrążony w lekturze. Słońce wpadające przez
kraciastą firankę nadawało jego blond włosom złocisty odcień. Poza nimi w
pomieszczeniu była tylko Margaret. Właśnie postawiła na stole dzbanek z letnim
mlekiem i dwa różne opakowania płatków. Niedziela była dniem wolności, bez
nadzoru. Uczniowie mieli prawo odwiedzić rodzinę, dom, jeśli tylko znajdował on
się w pobliżu. Bez przepustek i pozwoleń na opuszczenie terenu szkoły. W domu
Clio było wyjątkowo cicho, słychać było jedynie dialogi z serialu. Colin, Ray,
Logan, Ann i Phyllis byli na mieście lub w swoich własnych domach. Mieli to
szczęście, że były blisko, a dla rodziców nie stanowiło to żadnego problemu, by
odebrać pociechy. W dodatku umawiali się, że to ojciec Ray ‘ a będzie ich
rozwoził. Pan Averill II nie miał nic przeciwko, by zabierać znajomych syna.
Była to bardzo dogodna sytuacja dla wszystkich. Margo wsypała płatki do miski i
zalała je mlekiem. Will wyłączył telewizor, było teraz słychać jedynie
chrupanie. Do salonu weszły Sky i Jaga. Tuż za nimi, po schodach schodziły
Britney i Luci. Udzielił im się grobowy nastrój, ponieważ wzięły z kuchni miski
i łyżki, poczym zajęły swoje miejsca, bez żadnych zbędnych słów. Po jakimś
czasie przez drewniany łuk przeszli Nathan z Blaisem. Charles wlókł się parę
kroków z tyłu z rękoma w kieszeniach i zadziornym wyrazem twarzy.
-Wyjdź. –
rzucił arogancko Will, nie podnosząc oczu znad komórki. Jego głos zabrzmiał
wyjątkowo lekceważąco i szorstko, jednak jego usta wykrzywiły się w drwiący
uśmieszek. Bycie wrednym sprawiało mu prawdziwą frajdę. Czuł satysfakcję za
każdym razem, kiedy zranił czyjeś uczucia lub sprawił przykrość. Blais od razu
zrozumiał, że zwracał się do niego. Postanowił nie reagować, usiadł przy stole
i zajął się śniadaniem. William zaśmiał się głośno, podniósł się z kanapy i
wyszedł, rzucając mu pogardliwe spojrzenie, dając mu do zrozumienia, że jego
próby ignorowania jedynie go śmieszą. Blais podrapał się po głowie, jednak w
rzeczywistości chciał na chwilę zakryć oczy, które właśnie rozbłysły złością.
Stłumił uczucie, chociaż zdecydowanie wolałby wyjść za draniem i mu przyłożyć.
Charles wysypał resztkę cornflakes ’ ów, wstał i skierował się do kuchni. Po
drodze jednak złapał subtelnie za nadgarstek Skyler i pociągnął ją za sobą.
-Znacie
już wszystkich bogów? – powiedział ściszonym głosem, kiedy znaleźli się za
ścianą. Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
-Został
chyba jeden. Dziś go rozpracujemy. – wyrwała rękę z uścisku chłopaka. Choć i
tak stali blisko, zrobiła jeszcze jeden krok do przodu, uniosła podbródek i
zmarszczyła czoło.
-Ale
jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz, o niczym się już nie dowiesz i twoja przygoda,
do której i tak się wepchałeś, się skończy. – warknęła, przystawiając mu palec
wskazujący do klatki piersiowej.
-Dotarło?
– rzuciła nieco głośniej. Nastolatek złapał jej dłoń i przyłożył ją do swoich
ust.
-Skyler,
naprawdę myślisz, że jestem taki głupi? Możesz nabrać wszystkich wokół, ale ja
się nie dam. Doskonale wiem, że ci zależy. – uśmiechnął się zadziornie i
pocałował jej szczupłe palce. Źrenice się jej rozszerzyły i zaczęła drżeć. W
środku walczyła sama ze sobą, z własnymi emocjami. Coś w głębi duszy
podpowiadało jej, by wyrwać dłoń i uderzyć go tak mocno, jak tylko zdoła. Z
drugiej strony poczuła, że chciałaby, by nie przerywał. Przeraziła ją ta myśl,
cofnęła się, odzyskała rękę i wstrzymała powietrze. „Trzymaj fason.” Klątwa,
która zalegała w jej sercu, uratowała jej honor. Znów skryła uczucia za maską,
na nowo była aktorką i mistrzynią udawanych emocji.
-Niczego
nie wiesz Charles, w tym właśnie problem. Udajesz lalusia i myślisz, że
wszystko ci wolno. Masz szczęście, że mi cię żal i się nad tobą zlituję. –
wyprostowała się i przechyliła delikatnie głowę, przyglądając mu się żałośnie.
-Jeszcze
raz mnie tkniesz, a nie będę taka miła. – wierciła chłopakowi dziurę w brzuchu.
Charlie przełknął głośno ślinę. Sky minęła go, szturchając w ramię, wróciła do
salonu, jak gdyby nigdy nic. Była uśmiechnięta, tryskała z niej satysfakcja.
Jakby właśnie złapała przedszkolaka na wykradaniu łakoci. Usiadła na swoim
miejscu i zignorowała ciekawskie spojrzenia przyjaciółek. Reszta południa
minęła już bez niespodzianek i niepożądanych zwrotów akcji.