Zauważył truchtającą Jagodę.
Zamachała do współlokatorów ręką, za kilka chwil stała już przy nich.
-I co? – zapytała Sky, przepychając
Charlesa, tak by stanąć na przeciwko rudej.
-Nigdzie jej nie ma. W domu, w
szkole, biurze, nigdzie. Wpadłam na Pana Elvirstein ‘ a, ale on też nie pomógł.
– skończyła i odetchnęła spokojnie. Oczy Francuzki zalśniły złością. Zamknęła
powieki, odczekała chwilę.
-Super. – rzekła krótko,
zawiedzionym głosem. Strażnik wychylił się przez okno, zauważył Jagodę i
wyszedł na zewnątrz.
-Już z powrotem? – odezwał się
zadowolony.
Klucze upięte przy jego pasie,
głośno zadźwięczały. Jaga posmutniała i przecząco pokiwała głową. Mężczyzna
uśmiechnął się złośliwie.
-Wy jesteście z domu Clio, tak? –
powiedział grubym basem.
-Tak. – odparła szybko Lucrecia,
jakby z nadzieją.
-To szkoda, że nie mogłyście
pojechać w sobotę. – wybuchł głośnym, mikołajowym śmiechem. Skyler spochmurniała
jeszcze bardziej. Mężczyzna spojrzał jeszcze raz na gromadkę uczniów. Zauważył
Charlesa i jego surową minę.
-Mogliście. – poprawił się strażnic,
kładąc nacisk na końcówkę.
-Ty też, chłopcze, chciałeś na
zakupy? – dodał drwiąco. Chłopak podszedł do niego, na tyle blisko, że niemal
dotknął wystającego brzucha.
-Żebyś wiedział, więc może z łaski
swojej, wezwiesz tą taksówkę? – w jego głosie słychać było załamanie, jakby
szykował się na wyśmianie. Ku jego zaskoczeniu, strażnik wyprostował się, a jego
twarz złagodniała. Zamrugał gwałtownie i wydawał się jakby nieobecny.
-Wezwę taksówkę. – powiedział bez
żadnych emocji. Wyjął telefon z kieszeni spodni i wybrał numer. Przyłożył
komórkę do ucha, wymienił kilka zdań z osobą po drugiej stronie, podziękował i
zawrócił do stróżówki.
-Co się stało? – zapiszczała Luci,
patrząc na zdziwione twarze przyjaciół.
-Sama nie wiem. – odpowiedziała
szczerze Jagoda. Skyler podeszła do Charlesa i zmierzyła go szorstkim wzrokiem.
-Czy ty go przekonałeś? Co tu jest
grane? – rzekła z pretensją, chociaż można było również usłyszeć frustrację, że
jej się nie udało.
-Sam chciałbym wiedzieć. – odezwał
się po chwili Charlie. Podrapał się po głowie i nagle zesztywniał. Doznał
olśnienia, wyciągnął spod bluzki żółty kryształ na rzemieniu. Uśmiechnął się,
pokazując nastolatkom diament.
-Już chyba wiem, co się stało. –
powiedział tonem detektywa, który właśnie rozwiązał skomplikowaną zagadkę.
-Wiemy już, co potrafi twój! Bogini
Maat była kimś w rodzaju sędzi i nikt nie śmiał podważyć jej słów! – zawołała
podekscytowana Jaga, przemycając swoją wiedzę.
-Super. – głos Charlesa wydał się
zafascynowany, jakby właśnie pojął jak potężny przedmiot posiada. Uśmiechnął
się uwodzicielsko, co wychodziło mu najlepiej i schował kryształ pod koszulkę.
Po dziesięciu minutach, pod bramą rozległo się trąbienie. Taksówkarz zdecydowanie próbował zwrócić na siebie uwagę. Uczniowie wymienili się zadowolonymi uśmiechami i zgodnie przeszli przez ogrodzenie, oddzielające internat od lasu i świata. Charles rzucił się na siedzenie z przodu, obok kierowcy, jednak Sky szybkim ruchem zamknęła mu drzwi samochodowe przed nosem. Chłopak uderzył się w czoło, ale pomimo to, posłał jej swój uśmieszek. Wyprostował się i przepuścił ją. Usiadł z tyłu. Do drzwi podeszła Luci, a Charlie niemal wciągnął ją do środka, sadzając na kolanach. Dziewczyna zaśmiała się uroczo, Skyler warknęła, hamując w ostatniej chwili wybuch gniewu. Jagoda czekała w spokoju, aż wszyscy się usadowią. Podczas całego zamieszania i sprzeczki nie-zakochanych, z cienia wyszedł Will. Wszystkiemu się dokładnie przyglądał, i mimo że nie usłyszał każdego słowa, udało mu się jakoś poskładać to, co widział, w całość. Przeskoczył przez bramę, by nie usłyszeli skrzypienia furtki. Podkradł się do tyłu samochodu i uchylił bagażnik. Jakie to szczęście, że przycisk do jego otwarcia znajdował się tutaj, a nie przy taksówkarzu. To bardzo głupio ze strony projektantów. Z drugiej strony, to tylko taksówka. Wślizgnął się do środka i zamknął klapę. Leżał w zupełnej ciemności, odcięty od dźwięków, czując każdy ruch auta. Nie trwało to jednak długo. Kiedy poczuł, że stanęli, zdmuchnął grzywkę z czoło i otworzył bagażnik, niemal upadając na ulicę. Stali na parkingu. Odbiegł kawałek na ugiętych nogach i schował się za mercedesem. Trzy dziewczyny i chłopak wysiedli z żółtego wozu. Sky przez chwilę była pochylona, jakby wymieniała jeszcze parę zdań z mężczyzną za kółkiem. Zatrzasnęła drzwi. Wyjęła z torebki okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnęła się złowieszczo. Zupełnie tak, jakby poczuła się wolna.