piątek, 19 lipca 2013

Część 24


Zauważył truchtającą Jagodę. Zamachała do współlokatorów ręką, za kilka chwil stała już przy nich.

-I co? – zapytała Sky, przepychając Charlesa, tak by stanąć na przeciwko rudej.

-Nigdzie jej nie ma. W domu, w szkole, biurze, nigdzie. Wpadłam na Pana Elvirstein ‘ a, ale on też nie pomógł. – skończyła i odetchnęła spokojnie. Oczy Francuzki zalśniły złością. Zamknęła powieki, odczekała chwilę.

-Super. – rzekła krótko, zawiedzionym głosem. Strażnik wychylił się przez okno, zauważył Jagodę i wyszedł na zewnątrz.

-Już z powrotem? – odezwał się zadowolony.

Klucze upięte przy jego pasie, głośno zadźwięczały. Jaga posmutniała i przecząco pokiwała głową. Mężczyzna uśmiechnął się złośliwie.

-Wy jesteście z domu Clio, tak? – powiedział grubym basem.

-Tak. – odparła szybko Lucrecia, jakby z nadzieją.

-To szkoda, że nie mogłyście pojechać w sobotę. – wybuchł głośnym, mikołajowym śmiechem. Skyler spochmurniała jeszcze bardziej. Mężczyzna spojrzał jeszcze raz na gromadkę uczniów. Zauważył Charlesa i jego surową minę.

-Mogliście. – poprawił się strażnic, kładąc nacisk na końcówkę.

-Ty też, chłopcze, chciałeś na zakupy? – dodał drwiąco. Chłopak podszedł do niego, na tyle blisko, że niemal dotknął wystającego brzucha.

-Żebyś wiedział, więc może z łaski swojej, wezwiesz tą taksówkę? – w jego głosie słychać było załamanie, jakby szykował się na wyśmianie. Ku jego zaskoczeniu, strażnik wyprostował się, a jego twarz złagodniała. Zamrugał gwałtownie i wydawał się jakby nieobecny.

-Wezwę taksówkę. – powiedział bez żadnych emocji. Wyjął telefon z kieszeni spodni i wybrał numer. Przyłożył komórkę do ucha, wymienił kilka zdań z osobą po drugiej stronie, podziękował i zawrócił do stróżówki.

-Co się stało? – zapiszczała Luci, patrząc na zdziwione twarze przyjaciół.

-Sama nie wiem. – odpowiedziała szczerze Jagoda. Skyler podeszła do Charlesa i zmierzyła go szorstkim wzrokiem.

-Czy ty go przekonałeś? Co tu jest grane? – rzekła z pretensją, chociaż można było również usłyszeć frustrację, że jej się nie udało.

-Sam chciałbym wiedzieć. – odezwał się po chwili Charlie. Podrapał się po głowie i nagle zesztywniał. Doznał olśnienia, wyciągnął spod bluzki żółty kryształ na rzemieniu. Uśmiechnął się, pokazując nastolatkom diament.

-Już chyba wiem, co się stało. – powiedział tonem detektywa, który właśnie rozwiązał skomplikowaną zagadkę.

-Wiemy już, co potrafi twój! Bogini Maat była kimś w rodzaju sędzi i nikt nie śmiał podważyć jej słów! – zawołała podekscytowana Jaga, przemycając swoją wiedzę.

-Super. – głos Charlesa wydał się zafascynowany, jakby właśnie pojął jak potężny przedmiot posiada. Uśmiechnął się uwodzicielsko, co wychodziło mu najlepiej i schował kryształ pod koszulkę.

Po dziesięciu minutach, pod bramą rozległo się trąbienie. Taksówkarz zdecydowanie próbował zwrócić na siebie uwagę. Uczniowie wymienili się zadowolonymi uśmiechami i zgodnie przeszli przez ogrodzenie, oddzielające internat od lasu i świata. Charles rzucił się na siedzenie z przodu, obok kierowcy, jednak Sky szybkim ruchem zamknęła mu drzwi samochodowe przed nosem. Chłopak uderzył się w czoło, ale pomimo to, posłał jej swój uśmieszek. Wyprostował się i przepuścił ją. Usiadł z tyłu. Do drzwi podeszła Luci, a Charlie niemal wciągnął ją do środka, sadzając na kolanach. Dziewczyna zaśmiała się uroczo, Skyler warknęła, hamując w ostatniej chwili wybuch gniewu. Jagoda czekała w spokoju, aż wszyscy się usadowią. Podczas całego zamieszania i sprzeczki nie-zakochanych, z cienia wyszedł Will. Wszystkiemu się dokładnie przyglądał, i mimo że nie usłyszał każdego słowa, udało mu się jakoś poskładać to, co widział, w całość. Przeskoczył przez bramę, by nie usłyszeli skrzypienia furtki. Podkradł się do tyłu samochodu i uchylił bagażnik. Jakie to szczęście, że przycisk do jego otwarcia znajdował się tutaj, a nie przy taksówkarzu. To bardzo głupio ze strony projektantów. Z drugiej strony, to tylko taksówka. Wślizgnął się do środka i zamknął klapę. Leżał w zupełnej ciemności, odcięty od dźwięków, czując każdy ruch auta. Nie trwało to jednak długo. Kiedy poczuł, że stanęli, zdmuchnął grzywkę z czoło i otworzył bagażnik, niemal upadając na ulicę. Stali na parkingu. Odbiegł kawałek na ugiętych nogach i schował się za mercedesem. Trzy dziewczyny i chłopak wysiedli z żółtego wozu. Sky przez chwilę była pochylona, jakby wymieniała jeszcze parę zdań z mężczyzną za kółkiem. Zatrzasnęła drzwi. Wyjęła z torebki okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnęła się złowieszczo. Zupełnie tak, jakby poczuła się wolna.