-Pojedziemy
dziś wyrobić klucz? – zapytała Bri, przerywając męczącą ciszę, kiedy znalazły
się już w pokoju.
-Tak. –
rzuciła beznamiętnie Skyler.
-Najwyższa
pora – dodała po chwili, wysypując podręczniki z torby, rzuconej na łóżko.
-To idziemy?
– wtrąciła wesoło Jagoda, uśmiechając się zadziornie. Sky uniosła podbródek i
nieznaczenie pokiwała głową, przy czym jej duże kolczyki zadźwięczały głośno.
Miała wyraz twarzy niczym Kleopatra, udająca się do wrogiej ziemi, by olśnić
wszystkich swoją wspaniałością. Wyszła z pomieszczenia z torbą na ramieniu,
przebierając wysokimi obcasami i bujając biodrami. Miała lekko przymrużone
oczy, perfekcyjnie umalowane, wydęte, małe usta i zafrasowany wyraz twarzy.
Jaga przewróciła kocimi oczami i uśmiechnęła się do Bri i Luci, dając im znak,
że też powinny już wyjść. Odwzajemniły gest. Po minucie znajdowały się w
korytarzu na parterze, Sky czekała już w przedsionku. Lucrecia i hipiska weszły
do sieni, Britney szła z tyłu. Nagle z salonu wyszedł Nathaniel, trzymał w ręku
kubek z gorącą, parującą herbatą. Wziął małego łyka, a siorbnięcie usłyszała
Bri, która już jedną nogą była w przedpokoju.
-O, hej,
Britney. – wydukał Nath, widząc jej brązowy kucyk. Dziewczyna odwróciła się na
pięcie. Przez ramie zobaczyła nienawistne spojrzenie Skyler.
-Cześć. –
odparła szybko i przybrała zmieszaną minę. Nastolatek stał w miejscu,
przyglądając się jej spokojnie, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć. Bri
uniosła rękę i wskazała kciukiem drzwi wejściowe.
-Wiesz
co, tak jakby się trochę śpieszę, więc powinnam już iść. – powiedziała
ostrożnie, badając uważnie jego reakcję. Pokiwał głową i uniósł kąciki ust.
-Jasne. –
rzucił prędko, jednak jego głos wydawał się być odrobinę zawiedziony. Przez
drewniany łuk przeszedł William. Zauważył plecy Nath ‘ a i speszoną Bri.
Wykrzywił twarz w okrutnym grymasie i zmienił kierunek. Udał, że chce wyjść za
zewnątrz i z premedytacją popchnął Nathaniela. Chłopak stracił równowagę,
zdążył tylko zauważyć przerażoną twarz Britney. Kubek wypadł mu z rąk, a
parzący napój oblał nastolatkę. Pomieszczenie wypełnił krzyk bólu. Will spostrzegł
co się stało, przeszył go dreszcz, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie
doświadczył. Kiedy chciał komuś zaleźć za skórę, robił wszystko umyślnie,
patrzył z satysfakcją na efekty. Teraz czuł jak skóra zaczyna mu płonąć, a ręce
drżeć. Bez namysłu kopnął kubek, który leżał na dywanie i schylił się ku
Britney. Nath już kucał koło niej. Zarzucił jej ramię na swoją szyję i podniósł
ją z ziemi. Miała zmrużone oczy, zaczerwieniony policzek, uda i przedramię.
-Mogę iść
sama… nic mi nie jest. To tylko podrażnienie. – mamrotała pod nosem, ale
Nathaniel złapał ją jeszcze mocniej. Rzucił Willowi wyzywające spojrzenie.
-No, rusz
się! Zrób coś! Powiadom kogoś!
Czarnowłosy
chłopak zamrugał, z całej siły próbował powstrzymać trzęsienie się rąk.
Rozejrzał się w poszukiwaniu Sylvii lub Augustusa. Po drodze natrafił jednak na
nienawistny i przesiąknięty goryczą wzrok Skyler. Jej twarz skrywał półmrok,
ale doskonale widział pioruny bijące z jej zwierciadeł. Pokręciła głową z
dezaprobatą i zwróciła się do koleżanek.
-Musimy
iść. – powiedziała spokojnie, nie spuszczając go z oczu. Jaga i Lucrecia
spojrzały na nią z przerażeniem. Jasnowłosa otworzyła usta, chcąc
zaprotestować.
-Musimy
iść. – powtórzyła Francuzka z nową siłą. Obróciła się i wyszła na dwór. Dzienne
światło na chwilę wlało się na korytarz. Wszyscy patrzyli na Willa. Próbował
zmarszczyć czoło i nie dać po sobie poznać żadnych emocji. Nathan zniknął, a
wraz z nim półprzytomna Britney. Blondynka i ruda również wyszły.
-Nathaniel
sobie doskonale poradzi. Ona też przesadza, chyba, że dostała tym kubkiem w
głowę. – mruknął sam do siebie, nie miał innego wyjścia, został zupełnie sam.
Instynkt kazał zbadać mu, co powstrzymało dziewczyny od pomocy przyjaciółce.
Musiał mieć jakiś cel, inaczej zacząłby się obwiniać, a to nie wróżyło niczego
dobrego. Zawsze kiedy pozwalał emocjom nad sobą zapanować, działo się coś
niedobrego. Walnął się w ramię, otrząsnął się. Ruszył za dziewczynami,
zostawiając za sobą kałużę herbaty, potłuczone naczynie i własne uczucia.
Lucrecia,
Jagoda i Skyler szły pospiesznie po chodniku, prowadzącym do głównej bramy.
-Jak
mogłyśmy ją zostawić?! – nie wytrzymała nagle jasnowłosa. Jej cieniutki,
piskliwy i rozpaczliwy głos, rozdźwięczał w uszach kompanek.
-Nie
pomogłybyśmy, gdybyśmy zostały, więc już lepiej zrobimy, jak zdobędziemy ten
klucz. Brit nic nie będzie, zajmą się nią. – powiedziała Skyler, nawet się nie
obracając. Maszerowała prosto przed siebie, starając się nie myśleć od
wydarzeniach sprzed chwili. Sama nie rozumiała jak mogła porzucić przyjaciółkę,
która na jej miejscu, na pewno by została. Ale nie był to czas, by się
obwiniać, doskonale wiedziała, że nie mogłaby jej pomóc. Błękitne tęczówki Luci
zaszły mgłą, Jaga nerwowo bawiła się rudym loczkiem. Jednak żadna z nich się
nie zatrzymała. Parę metrów za nimi szedł Will, wzdłuż drzew i cieni, które
zapewniały mu kamuflaż. Zmarszczył nos i przyspieszył tępo. Doszli do
stróżówki, niewysoki mężczyzna w mundurze z logo szkoły zbliżył się do nich.
-Tak? –
zapytał grubym głosem. Potrząsnął pasem, opasającym brzuch, klucze brzdęknęły. Skyler
wystąpiła przed szereg, oparła dłonie na biodrach i uniosła głowę.
-Chciałybyśmy
pojechać do miasta na zakupy. – powiedziała pretensjonalnie, jakby w ogóle nie
miał prawa ją o to pytać.
-Niestety,
panienko. Takie upoważnienie wydaje Pani Mouver.
-Nie w
niedziele. – rzuciła bezczelnie, uśmiechając się wyzywająco. Mężczyzna zaśmiał
się, zabrzmiało to jak „ho, ho, ho” Świętego Mikołaja. Pokiwał palcem
wskazującym.
-Do
wezwania taksówki zawsze jest potrzebna zgoda waszej dyrektorki. – wyglądał na dość
zadowolonego.
-Co
takiego?! – ryknęła zrozpaczona Francuzka. Jaga podbiegła bliżej i stanęła
przed nią, zasłaniając żyłę, pulsującą na jej czole.
-Moja
koleżanka chciała powiedzieć, że nigdy tego od nas nie wymagano. Musieliśmy się
jedynie wpisać do księgi, żeby było wiadomo, gdzie przebywamy.
-Zgadza
się, panno Brannan. – przytaknął strażnik, uśmieszek nie znikał z jego twarzy. Jagoda
była zdezorientowana.
-Więc w
czym problem?
-Jeśli
zamierzałyście iść na piechotę, to nie ma żadnego. – mężczyzna zaśmiał się po
mikołajowemu. Sky warknęła i tupnęła znacznie nogą. „W co on pogrywa?!”
-Przepraszam,
Panie Keapper, ale przecież comiesięczne
wpłaty do internatu, obejmują także transport do miasta w każdą niedzielę w
miesiącu, jak również ewentualne przepustki, więc naprawdę nie rozumiem, w czym
tkwi szkopuł. – powiedziała rudowłosa, niemal na bezdechu. Strażnik westchnął jakby robił się
już znudzony.
-Pozwolenie Pani dyrektor na
wezwanie taksówki. Tylko tyle, nic nowego. – gra przestała go śmieszyć.
Przewrócił oczami.
-Edgar, przecież wiesz, że Mouver
zezwoli, a nam się spieszy. Wpiszemy się do księgi, ty wezwiesz taxi, a my
wrócimy za dwie godziny. Po problemie. – Skyler zbliżyła się do mężczyzny i
przejechała dłonią po jego ramieniu. Luci zrobiła minę, jakby poczuła się niedobrze.
Pan Keapper złapał Sky za nadgarstek i odtrącił jej rękę.
-Dziewczyny, na prawdę. Jeśli
chcecie wyjść, to po prostu niech któraś skoczy do dyrektorki i weźmie tą
cholerną zgodę. – jego ton przybrał na sile. Bezsensowna rozmowa.
-Bri! – odezwała się Skyler, podnosząc
wymownie rękę i unosząc brwi, jej ton zabrzmiał tak, jakby zaraz miała wydać
komendę. Jednak po chwili zamilkła, a jej oczy zgasły. „Przecież nie pobiegnie,
idiotko.”
-Zaraz wracam. – rzuciła prędko
Jagoda, odczytując jej zawiedzione spojrzenie. Wręczyła czarnowłosej swoją
skurzaną sakiewkę i odbiegła w stronę szkoły. Mężczyzna zaśmiał się po
mikołajowemu, zabrzmiało to odrobinę jak drwina.
-Dajcie znać, jak wróci z pozwoleniem.
– powiedział, odwracając się od nastolatek. Poszedł spokojnym krokiem do
stróżówki, bujając pasem z kluczami. Zniknął im z oczu.
-Gbur. – szepnęła Lucrecia pod
nosem, robiąc nadąsaną minę. Sky uniosła kąciki ust i prychnęła, przytakując.
Luci uśmiechnęła się zadowolona.
-Proszę, proszę, proszę. – dziewczyny
obejrzały się w kierunku, z którego dobiegł głos Charlesa. Chłopak zatrzymał
się parę metrów od nich i splótł ramiona na klatce piersiowej, na znak urazy.
-Znowu robicie coś beze
mnie. – odezwał się pretensjonalnie. Sky warknęła i instynktownie wsadziła
dłonie do kieszeni swetra. Nastolatek podszedł bliżej i podniósł jedną brew w
wyczekującym znaku. Luci zachichotała i zasłoniła porcelanową twarzyczkę, by
ukryć rumieńce. Charlie był zdziwiony, obejrzał się za siebie, dopatrując się
czegoś zabawnego.